Argumenty „sceptyków” klimatycznych są jak zombie: można je obalić, ale i
tak wciąż się podnoszą i powracają. Jednak konsekwentna walka daje szanse
na wpędzenie ich do grobu. Dziś z klimatycznymi zombie rozprawia się Doskonale Szary. Rzecz jasna wszystkie poruszone w artykule mity znajdują się też na naszej ich liście mitów.
- Nie ma żadnego ocieplenia
- Wzrost koncentracji CO2 w atmosferze ma naturalne przyczyny
- To wzrost aktywności słonecznej odpowiada za globalne ocieplenie
- Nie, to promieniowanie kosmiczne!
- Climategate i inne afery
1. Nie ma żadnego ocieplenia.
Choć dzisiaj trudno jest poważnie brać osoby kontestujące tezę o wzroście średniej temperatury globalnej (co nie znaczy, że takie osoby nie istnieją), to nie zawsze tak było. Ćwierć wieku temu samo ocieplenie nie było jeszcze tak wyraźne jak obecnie, serie danych krótsze albo jeszcze wręcz nieistniejące, a metody ich analizy znacznie bardziej niedoskonałe. Pod koniec lat osiemdziesiątych zasadne wydawało się więc pytanie, czy faktycznie już udało się zaobserwować przewidywane teoretycznie już jakiś czas wcześniej „globalne ocieplenie”.
Jednym ze źródeł wątpliwości był efekt miejskiej wyspy ciepła (UHI), który jak niektórzy argumentowali mógł stanowić znaczącą część dodatniego trendu temperatur mierzonego przez lądowe stacje meteorologiczne. Efekt miejskiej wyspy ciepła został jednak — niespodzianka — odkryty przez klimatologów, więc można byłoby oczekiwać, że uwzględnią i zbadają tę ewentualność.
Okazuje się, że badania takie przeprowadzono, na szeroką skalę, jeszcze na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Analizy danych ze stacji amerykańskich, australijskich, rosyjskich i chińskich wykazały, że choć lokalnie wpływ UHI na trendy temperatur może być dominujący, w skali całej planety jest marginalny – tym bardziej, że lądy stanowią tylko 31% jej powierzchni. Przez kolejne ćwierć wieku wniosek ten potwierdziły liczne inne badania: analizy oparte o pomiary wykonane w terenach niezurbanizowanych, albo w ogóle nie wykorzystujące pomiarów temperatury wykonanych przez stacje lądowe, dane proxy, czy w końcu obserwacje efektów związanych ze wzrostem temperatury, jak cofanie się lodowców czy przesuwanie okresów wegetacyjnych roślin czy zasięgów występowania różnych gatunków zwierząt.
W środowisku negacjonistów klimatycznych podważanie instrumentalnych pomiarów temperatury jest wciąż jednak modne, głównie dlatego że łatwiej jest tutaj z krytyką trafić do laików. Najlepszym przykładem może być historia projektu surfacestations.org Anthony’ego Wattsa, którą opisywałem kilka lat temu, i którego celem była ocena jakości pomiarów wykonywanych przez amerykańskie stacje meteorologiczne. Początkowa popularność projektu wynikała z tego, że wystarczyło pokazać dziesiątki fotografii stacji meteorologicznych stojących w pobliżu klimatyzatorów, asfaltowych nawierzchni albo na dachach betonowych budynków, by stworzyć wrażenie że instrumentalne pomiary temperatury są kompletnie niewiarygodne. Kiedy jednak dokonano ilościowej analizy danych temperaturowych, w oparciu o klasyfikację jakości pomiarów wykonywanych przez poszczególne stacje – klasyfikację, której dokonali sami „sceptycy klimatyczni” – okazało się, że uzyskano wynik bardzo podobny do danych oficjalnych, w które „sceptycy klimatyczni” nie wierzyli.
Stan na dzisiaj
Choć opinie o dominującym wpływie efektu miejskiej wyspy ciepła na globalne trendy wciąż można spotkać u wśród laików, wygląda na to że nawet najwierniejsi zwolennicy tej hipotezy powoli tracą wiarę. Przełomem miał tu być zapowiadany od 2012 roku nowy artykuł Anthony’ego Wattsa, jednak z faktu że nie udało mu się jeszcze dokończyć analizy danych można wyciągnąć wniosek, że rzeczywistość uparcie odmawia dostosowania się do propagowanej przez niego tezy.
Analizy temperatur globalnym są natomiast replikowane przez kilka niezależnych zespołów, i jak dotąd różnice pomiędzy nimi nie zmieniają obrazu długoterminowego trendu który zwiemy „globalnym ociepleniem”
2. Wzrost koncentracji CO2 w atmosferze ma naturalne przyczyny.
To po części polska specyfika: przez wiele lat głównym proponentem tezy, że obserwowana zmiana poziomu dwutlenku węgla w atmosferze był nieżyjący już prof. Zbigniew Jaworowski, znany niektórym jako fizyk-radiolog. Jaworowski przekonywał (między innymi), że koncentracja CO2 wzrasta z powodu ocieplających się oceanów, że poziom CO2 zmieniał się w ubiegłych wiekach i tysiącleciach w stopniu większym niż obserwowany obecnie, oraz że przeczące tej tezie rekonstrukcje składu atmosfery oparte o analizę rdzeni lodowych są niewiarygodne.
Środowisko glacjologów i paleoklimatologów z początku traktowało prof. Jaworowskiego jak kolegę-naukowca, który co prawda nie ma pojęcia o czym pisze, ale jest szczerze zatroskany fundamentami dziedzin którymi się zajmują. Kilkakrotnie próbowano nawet bezpośredniej polemiki, cierpliwie obalając, punkt po punkcie, zarzuty prof. Jaworowskiego. Wskazywano, że założenia teoretyczne rekonstrukcji paleoatmosferycznych były potwierdzane empirycznie; że ich wyniki są replikowalne, a próbki powietrza pozyskiwane z różnych lokalizacji na Antarktydzie, różnymi metodami, niemal idealnie zgadzają się ze sobą składem; oraz że relatywnie niewielkie wahania koncentracji CO2 w erze przedindustrialnej są zgodne z naszą wiedzą o obiegu węgla w przyrodzie.
Pomysły prof. Jaworowskiego przez jakiś czas robiły furorę wśród denialistów globalnego ocieplenia, jednak po jakimś czasie i oni zaczęli je uważać za zbyt absurdalne – tym bardziej, że miał on zwyczaj okraszać je niezbyt mądrymi teoriami spiskowymi. Przypadkiem tak się stało, że pałeczkę denializmu przejęli wtedy w Polsce geolodzy z Komitetu Nauk Geologicznych PAN, publikując w 2009 roku swoje „stanowisko w sprawie zagrożenia globalnym ociepleniem”.
Jak pamiętacie, KNG PAN twierdził między innymi, że „w ciągu ostatnich 400 tysięcy lat – jeszcze bez udziału człowieka – zawartość CO2 w powietrzu, jak tego dowodzą rdzenie lodowe z Antarktydy, już 4-krotnie była podobna, a nawet wyższa od wartości obecnej”. Łatwo dojść do wniosku, że autorzy tej tezy albo nie zrozumieli jednego z najsłynniejszych wykresów w historii klimatologii, albo nie znali obecnego poziomu zawartości dwutlenku węgla w atmosferze. Pomimo tego, i wielu innych dyskwalifikujących błędów i przekłamań, stanowisko Komitetu stało się u nas równoznaczne z głosem rodzimej, patriotycznej nauki walczącej o dobre imię czarnego złota, którym Polska stoi.
Ostatnią nadzieją denializmu dwutlenkowowęglowego miał być amerykański fizyk atmosfery Murry Salby, któremu wydawało się że wykazał, iż za obserwowany w ostatnich dekadach wzrost koncentracji dwutlenku odpowiadają przede wszystkim naturalne procesy. Swojej nowatorskiej teorii Salby jednak jak dotąd nie zdołał opublikować w recenzowanym czasopiśmie naukowym.
Stan na dzisiaj
Koncepcje prof. Jaworowskiego ostatni kontakt ze środowiskiem naukowym miały na początku lat dziewięćdziesiątych, i z przyczyn natury egzystencjonalnej się to już raczej nie zmieni. Komitet Nauk Geologicznych PAN wzywał co prawda do podjęcia „wielodyscyplinowych badań, opartych na wszechstronnym monitoringu i modelowaniu wpływu na klimat również innych zmiennych czynników, nie tylko stężenia CO2„, jednak w ciągu ostatnich 6 lat członkowie komitetu w badaniach takich niestety już nie brali udziału. Kariera Salby’ego ostatecznie skończyła się natomiast małym skandalem i wielkim wstydem.
Tymczasem, ostatnie słowo nauki na ten temat zmian koncentracji dwutlenku węgla w ciągu ostatnich setek tysięcy lat wygląda tak:
3. To wzrost aktywności słonecznej odpowiada za globalne ocieplenie.
Pamiętacie jeszcze stare, dobre czasy, gdy triumfy na youtube święciło „Wielkie oszustwo globalnego ocieplenia”? W oryginalnej wersji filmu przedstawiono tam tezę o „niebywale silnej korelacji pomiędzy tym co działo się na Słońcu, a temperaturami na Ziemi” (ten fragment, wraz z komentarzem, można obejrzeć tutaj). Teza oparta była o słynny artykuł Friis-Christensena i Lassen opublikowany w 1991 roku w tygodniku Science. Dlaczego ktoś miałby się w 2007 roku powoływać na badania sprzed kilkunastu lat (a oparte o jeszcze starsze dane)? No cóż, może dlatego że dane nowsze tezę tę obalają: dysponujemy nie tyko bezpośrednimi pomiarami irradiancji słonecznej, ale i lepszymi seriami proxy różnych indeksów aktywności słonecznej, wliczając w to proxy użyte przez Friis-Christensena i Lassen, czyli zliczenia plam słonecznych. Wynika z nich, że w skali stuleci wahania jasności Słońca zmieniały się w znacznie mniejszym stopniu niż podejrzewano 20-30 lat temu, oraz że w ostatnich dekadach, gdy temperatury globalne rosły, aktywność słoneczna nieco zmalała.
Stan na dzisiaj
Hasło „it’s the Sun, stupid!” tak jakby straciło w ostatnich latach na popularności, szczególnie po fiasku kolejnych prognoz globalnego ochłodzenia, które miało towarzyszyć spadkowi aktywności słonecznej. W ostatnim czasie próbowało je wskrzesić kilku norweskich uczonych, publikując artykuł „The long sunspot cycle 23 predicts a significant temperature decrease in cycle 24”. Zawarta w tym artykule prognoza oziębienia oparta była o słabe korelacje temperatury Europy oraz całej półkuli północnej z długością poprzedniego cyklu słonecznego. Pozwalało to uniknąć problemu „dlaczego temperatury rosną skoro aktywność słoneczna maleje”, bo można było ignorować dane z ostatnich kilkunastu lat… do czasu, oczywiście. Ponieważ rok 2010 był w większości Europy Północnej bardzo zimny, autorzy mogli w pisanym rok później artykule z satysfakcją stwierdzić, że ich prognoza się sprawdza („As seen in figures 6 and 7, the Norwegian and Europe60 average temperatures have already started to decline towards the predicted SC24 values, while the HadCRUT3N temperature anomaly has shown no such decline yet (figure 19)”.
Niestety, zanim artykuł zdołał zostać oficjalnie opublikowany w Journal of Atmospheric and Solar-Terrestrial Physics, znane już były dane ze znacznie cieplejszego roku 2011. Minęły kolejne trzy lata, a zamiast zapowiedzianego oziębienia doczekaliśmy się rekordów ciepłą na terenie większości Europy oraz uśrednionej półkuli północnej. Na najbardziej popularnym blogu negacjonistów globalnego ocieplenia jeszcze przez kilka miesięcy straszono srogim spadkiem temperatur. Potem temat wstydliwie zmilczano.
4. Nie, to promieniowanie kosmiczne!
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych nowym gwoździem do trumny globalnego ocieplenia miała stać się hipoteza duńskiego fizyka Henrika Svensmarka, zgodnie z którą jednym z podstawowych czynników kontrolujących zmiany klimatu w różnych skalach czasowych – dekad, stuleci, a nawet milionleci – miały być wahania zachmurzenia spowodowane zmianami strumienia promieniowania kosmicznego. Łatwo zrozumieć, skąd brała się jej atrakcyjność: była względnie świeża i oryginalna, odwoływała się do działania pozaziemskich, pozostających poza ludzką kontrolą czynników, i jednocześnie nawiązywała do historycznych tradycji fizyki eksperymentalnej. A kiedy zainteresował się nią CERN, dla sceptyków klimatycznych był to wystarczający dowód na to, że coś jest na rzeczy.
Stan na dzisiaj
Proponentów hipotezy Svensmarka spotkała seria gorzkich rozczarowań. Szybko okazało się, że znalezione przez Svensmarka korelacje pomiędzy różnymi indeksami zachmurzenia a strumieniem promieniowania kosmicznego były owocem bardzo swobodnej interpretacji danych; kolejne badania przeprowadzane przez innych naukowców podobnych korelacji w seriach obserwacyjnych nie znalazły.
Prowadzony w CERNie eksperyment CLOUD stał się dla sceptyków klimatycznych rozczarowaniem największym: zamiast hipotezę Svensmarka potwierdzić, wykluczył znaczącą rolę jonów promieniowania kosmicznego w tworzeniu zarodków nukleacji chmur. Badania w tym kierunku wciąż będą jeszcze zapewne prowadzone, ale nawet i najwięksi entuzjaści hipotezy Svensmarka w kolaboracji CLOUD odkryli, że więcej przydatnej nauki można robić badając wpływ innych niż promieniowanie kosmiczne czynników.
5. Climategate i inne afery
Ponad pięć lat upłynęło od największej pseudoafery w historii nauki, i jak pisał pewien niezbyt mądry redaktor
naprawdę dużo zmieniło się od ujawnienia e-mailowej ekokonspiracji. Paul Hudson, prezenter pogody w BBC, przyznaje dziś, że wiedział o felernych e-mailach, ale o nich nie powiedział. Jego zwierzchnicy obiecują śledztwo. Okazuje się, że nawet prognoza pogody w dzisiejszych czasach może być tendencyjna i politycznie drażliwa. Czy podobne dochodzenia będą prowadzone na amerykańskich i europejskich uczelniach? Co z redaktorami cenzorami pism naukowych, którzy dopuszczali jedynie słuszne publikacje?
Stan na dzisiaj
Niestety, choć liczni publicyści piętnujący „ideologię nienawiści i pogardy” domagali się rozliczenia naukowców z ich pracy i przeprowadzenia dochodzenia w temacie rzekomych nieprawidłowości, których się dopuszczali, wyniki tychże dochodzeń zostały już przez nich przemilczane. Nie jest trudno zgadnąć, dlaczego – żadna z licznych komisji (a trochę ich było: parlamentarna brytyjskiej Izby Gmin, trzy uniwersyteckie – amerykańska i dwie brytyjskie, oraz organów kontrolnych instytucji finansujących badania naukowe, m. in. amerykańskiej NSF) badających zarzuty stawiane naukowcom nie znalazła nawet śladu manipulacji danymi naukowymi ani nierzetelności, o których pisali prawicowi publicyści. Sprostowań i przeprosin za niesłuszne oskarżenia jak dotąd się nie doczekaliśmy.
Jeśli chodzi o inne pseudoafery: niektórzy czytelnicy pamiętają może, że w roku 2010 nowozelandzcy denialiści klimatyczni zrzeszeni w organizacji NZ Climate Coalition pozwali do sądu tamtejszą służbę meteorologiczną NIWA o metodologię konstrukcji nowozelandzkiej serii temperatur. Treść pozwu była przekomiczna: NZCC domagało się zasądzenia, że Nowa Zelandia się wcale nie ociepla, a jeśli dane NIWA wskazują na coś innego, to tylko dlatego, że zostały zmanipulowane.
W 2012 sąd uznał, że oskarżenia NZCC nie mają podstaw, eksperci na których się powołują są niekompetentni, i zadecydował w wyroku by spadali na drzewo. Niestety, po nieudanej apelacji NZCC zwinęła żagle i oświadczyła, że nie posiada żadnego majątku z którego mogłaby opłacić koszty procesu.
Źródło: Doskonale Szare
Fajnie, że tu jesteś. Mamy nadzieję, że nasz artykuł pomógł Ci poszerzyć lub ugruntować wiedzę.
Nie wiem, czy wiesz, ale naukaoklimacie.pl to projekt non-profit. Tworzymy go my, czyli ludzie, którzy chcą dzielić się wiedzą i pomagać w zrozumieniu zmian klimatu. Taki projekt to dla nas duża radość i satysfakcja. Ale też regularne koszty. Jeśli chcesz pomóc w utrzymaniu i rozwoju strony, przekaż nam darowiznę w dowolnej wysokości