– Obecnie ton w debacie nadają sceptycy i dezinformacja, a strona naukowa zepchnięta jest do defensywy. Jesteśmy już tak skupieni na odpieraniu ataków, że zapominamy o wyprowadzeniu kontrataku. Czyli o przedstawieniu własnej dobrej historii – mówi dr hab. Marcin Napiórkowski, semiotyk kultury z Uniwersytetu Warszawskiego. W wywiadzie dla Nauki o klimacie tłumaczy, w czym może pomóc dobra narracja.
Szymon Bujalski: Stawia pan tezę: „my mamy rację, oni mają narrację”. Co się za nią kryje?
Dr hab. Marcin Napiórkowski, Uniwersytet Warszawski: Kryje się za nią błąd, który bardzo często popełniają ludzie mający po swojej stronie fakty, argumenty, naukę. Ten błąd polega na tym, że gdy wchodzimy w badania bardzo głęboko i mamy poczucie, że poznaliśmy prawdę lub się do niej zbliżamy, to zapominamy, że ludzki umysł nie jest komputerem. Dlatego żeby przekonać innych oraz wyjaśnić, dlaczego to, co jest dla nas ważne, jest też ważne obiektywnie, potrzebujemy nie tylko samych faktów, ale i dobrych opowieści.
Błąd „my mamy rację, oni mają narrację” polega zatem na wyobrażeniu sobie świata, w którym prawda broni się sama i nie potrzebuje żadnych dodatkowych argumentów. Można powiedzieć, że to swego rodzaju „opowieściofobia”, która dotyka niektórych naukowców. Tymczasem z opowieści bardzo chętnie korzysta druga strona, której zależy, by ochronie klimatu przeciwidziałać.
Osoby z wiedzą o klimacie i dobrymi chęciami przegrywają, bo nie rozumieją, jak działa ludzka psychika?
– Tak. Trochę upraszczając, weźmy za przykład medycynę. Onkolodzy i onkolożki poświęcają lata na badania eksperymentalne, żeby jak najlepiej zrozumieć działanie ludzkiego organizmu. Ale szarlatani, którzy będą próbowali wyciągnąć pacjentów z terapii onkologicznej, też w tym czasie nie próżnują. Często metodą prób i błędów zdobywają gruntowną wiedzę o ludzkiej psychice, o uwarunkowaniach społecznych, i potrafią swoje fałszywe terapie sprzedać w sposób niezwykle przekonujący. Odwołują się do lęków, niepokoju, sceptycyzmu wobec służby zdrowia, do przykrych doświadczeń, które mają pacjenci i pacjentki. Pomiędzy tymi dwoma postawami nie ma jednak znaku równości. Prawdą jest to, że naukowo udowodnione terapie onkologiczne leczą pacjentów, a te szarlatańskie nie. Na koniec dnia okazuje się, kto ma rację – ale wtedy jest już za późno.
Chodzi więc o to, żebyśmy potrafili – jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – uczyć się od szarlatanów. Żebyśmy nie ignorowali tego, że odbiorcami i odbiorczyniami naszych komunikatów są ludzie. Ludzie, którzy się boją, którzy mają swoje nadzieje i których transformacja klimatyczna czy transformacja energetyczna może kosztować bardzo wiele. Ludzie, od których wymaga się zmiany ich nawyków, przyzwyczajeń, opuszczenia strefy komfortu.
Czemu opowieści działają?
– Cytując António Damásio, jednego z wybitnych badaczy mózgu i popularyzatorów wiedzy na ten temat: nie jesteśmy myślącymi maszynami, którym zdarza się czuć; jesteśmy czującymi maszynami, którym zdarza się myśleć. Emocje nie są źródłem błędów poznawczych. Emocje są podstawowym mechanizmem, za pomocą którego myślimy i – co bardzo ważne – z którego powodu myślimy. Myślimy, układamy różne plany, kombinujemy, rozwiązujemy, bo się boimy, bo mamy nadzieję, bo chcemy coś zdobyć. Dlatego to takie ważne, żebyśmy potrafili tę ludzką stronę debaty o klimacie zrozumieć.
Oczywiście można wchodzić na poziom szczegółów i zastanawiać się nad bardzo dużą liczbą drobnych udoskonaleń czy tricków, które pozwolą nam się przebić w tłumie i przyciągnąć uwagę. Ale kiedy uważnie przyjrzymy się podstawom tych wszystkich rozwiązań, to okaże się, że stoi za nimi coś bardzo prostego i bardzo ludzkiego: empatia. Zrozumienie tego, jak myśli i co czuje ten inny. Z jakiego powodu on/ona jest dzisiaj bardziej otwarty/a na dezinformację niż informację. I jakie potrzeby, wartości, kulturowe uwarunkowania o tym decydują.
Jak dogadać się z przeciwnikiem w debacie?
Czyli, że zanim zaczniemy mówić, najpierw powinniśmy wysłuchać?
– Tak jest! Gdy wsłuchamy się w to, co mówią osoby obawiające się np. szczepionek, nowych technologii w rolnictwie czy wdrażania polityk klimatycznych, to można usłyszeć bardzo ciekawe rzeczy. Bo okazuje się, że znaczna większość tych ludzi nie ma złej woli. To nie są ani potwory, ani cyborgi, ani trolle z rosyjskich farm.
To są zwyczajni ludzie, którzy żyją np. w niewielkim pogórniczym miasteczku i którym transformacja energetyczna już wywróciła albo potencjalnie wywróci życie. To są ludzie, których historii nigdy nie opowiedziano dobrze, a więc przy uwzględnieniu ich wartości i tego, co czują. To są ludzie, których warto pytać o zdanie nie tylko po to, żeby ich przekonać, ale także po to, żeby plany na temat tego, jak ograniczać katastrofę klimatyczną, jak najlepiej uwzględniały ich potrzeby. Po to, żeby z przeciwników zmienić ich w sojuszników.
Więc jak opowiadać ich historię, żeby mogła wywołać pozytywny skutek i coś zmienić w nastawieniu sceptyków?
– W bardzo konkretnych narracjach, np. wśród wielu propagatorów rzetelnej wiedzy o klimacie, można dostrzec, że mocno funkcjonuje określenie „lobby górnicze”. Opowieść, którą kształtujemy o polskim górnictwie, to opowieść o pewnej bezwładności. O czymś, co jest stare, z przeszłości, a już nawet w tej przeszłości nie było dobre, bo było przesiąknięte nieustającymi dopłatami i olbrzymią roszczeniowością. Zresztą sam też bardzo długo miałem mocne poglądy na temat dezinformacji klimatycznej i jak słyszałem opowieści ludzi na ten temat, to myślałem, że albo są głupi, albo są źli. Trzeciej opcji nie ma.
Zacząłem odbierać to zupełnie inaczej, kiedy pracowałem przez jakiś czas wśród byłych górników w Wałbrzychu. Prowadziłem tam badanie etnograficzne i słyszałem te same rzeczy, które wcześniej czytałem w internecie od ludzi, którym naprawdę zawalił się świat. Kiedy teorię spiskową opowiada mi człowiek, który najpierw stracił pracę, potem godność, a później syna w biedaszybie, to na taką teorię zaczyna patrzeć się zupełnie inaczej. Nadal jest nieprawdziwa, ale stoją za nią prawdziwe wartości i tragiczne doświadczenia.
Zastanawiałem się więc, jak tym ludziom moglibyśmy opowiedzieć zupełnie inną historię. Historię, w której przede wszystkim uznamy, że oni nie są w żaden sposób winni. W której opowiemy, że historia górnictwa wałbrzyskiego albo górnośląskiego jest historią dumy, czegoś wspaniałego. Jest piękną tradycją i opowieścią o ludziach, którzy byli odważni, adaptowali się do nowych warunków. Opowieścią o ludziach, którzy posiadają te wszystkie cechy, które dzisiaj sprawiają, że mogliby być w awangardzie transformacji klimatycznej. O ludziach, którzy są twardzi, potrafią wyruszać tam, gdzie inni się obawiają, którzy mają bardzo silnie rozwinięte poczucie dumy i nie chcą, żeby im ktoś cokolwiek dawał na tacy. Którzy chcą być też wysłuchani, a nie traktowani jako zawsze roszczeniowy element. O ludziach, na których potrzeby odpowiada dzisiaj rzeczywiście bardzo duże lobby dezinformacyjne, które celowo buduje taką inercję. Ale wcale tak być nie musi.
Co humaniści mogą dać „ścisłowcom”?
„Ci ludzie muszą być głupi albo źli” – też kiedyś miałem taką postawę i też ją zmieniłem. W tamtym czasie nie próbowałem jeszcze zrozumieć, dlaczego „ci ludzie” tak do tego podchodzą. Moim zdaniem to wciąż zauważalny problem wśród części naukowców i ekspertów: w ich narracji opartej na nauce ścisłej brakuje zrozumienia znaczenia nauk społecznych.
– Na pewno można dostrzec, że osoby zaangażowane w ochronę klimatu robią mnóstwo wspaniałych rzeczy. Mądre wykorzystanie mediów społecznościowych, tworzenie świetnych grafik informacyjnych, budowanie wokół tego całej społeczności. Rozmawiamy dla Nauki o klimacie – to jest świetny przykład doskonale wykonanej roboty narracyjnej. Ale oczywiście każda taka robota to okazja, żeby dalej się rozwijać.
Taka twórcza współpraca pomiędzy naukami przyrodniczymi i ścisłymi a naukami społecznymi i humanistycznymi jest tym, czego dzisiaj potrzebujemy. Jeżeli humaniści wezmą się za mierzenie zmian stężenia gazu w atmosferze, to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Musimy pogodzić się, że pewne rzeczy „ścisłowcy” zawsze będą robić lepiej od nas, jakkolwiek byśmy nie próbowali nadrabiać naszych zaległości z matematyki i fizyki. I tak samo działa to w drugą stronę. Dlatego to ważne, by przedstawiciele nauk społecznych podejmowali pracę polegającą na zrozumieniu denializmu klimatycznego na takiej samej zasadzie, jak dziś rozumie się zmiany klimatu.
Warto przy tym spróbować odwrócić proces, który teraz wydaje się domyślny.
Czyli jaki?
– Obecnie ton w debacie nadają sceptycy i dezinformacja, a strona naukowa zepchnięta jest do defensywy, robiąc fact checking. Jesteśmy już tak skupieni na odpieraniu ataków, że zapominamy o wyprowadzeniu kontrataku. Czyli o przedstawieniu własnej dobrej historii, która mówi: „Nie będziemy ściemniać – przed nami duże wyzwanie, któremu trudno będzie sprostać. Ale mamy mnóstwo konkretnych narzędzi, które im szybciej zaczniemy wdrażać, tym lepiej dla nas wszystkich. Mamy też mnóstwo pomysłów, co dalej można badać i jak usprawniać. Razem damy radę.”
Czy warto rozmawiać z negacjonistami?
A jak podchodzić do denialistów klimatycznych? Rozmawiać z nimi, ignorować ich czy usuwać komentarze i blokować w mediach społecznościowych?
– Trzeba wziąć pod uwagę dwie rzeczy. Pierwsza: że przestrzeń komunikacyjna jest niejednorodna i tak powinna być traktowana. Druga: że sceptycy klimatyczni też nie są grupą jednorodną. I te dwie niejednorodności są dla nas cenną wskazówką.
Czy warto więc rozmawiać? Tak – uważam, że warto. I że w zasadzie z każdym warto rozmawiać. Ale uważam też, że aula Uniwersytetu Warszawskiego albo studio telewizyjne dużego programu to nie miejsce na debatę na „równych warunkach”. Ktoś, kto poczytał coś w internecie i ma teraz wizję o wielkim spisku nie powinien być traktowany tak samo jak naukowczyni, która ostatnie 30 lat spędziła badając oceany albo atmosferę. To budowanie w publiczności zupełnie fałszywego wyobrażenia.
W takiej „debacie” rzeczywiście wygra ten, kto w danym dniu będzie miał bardziej cięte riposty, bardziej donośny głos. Cała idea takiego pojedynku gladiatorów jest jednak fałszywa. Ale są też inne sytuacje, kiedy warto wdawać się w dyskusje i komentować.
Warto ponieważ?
– Między innymi dlatego, że badania pokazują nam, że grupa sceptyków rozbija się na pomniejsze grupy, które bardzo często mają niejednorodną strukturę. Oznacza to, że mamy bardzo silny „rdzeń” tych, którzy nadają ton oraz mocno pasywną „powłokę”, liczniejszą od rdzenia, która się temu przygląda i co do zasady podąża za rdzeniem. Ale niektóre osoby, zwłaszcza na zewnątrz tej powłoki, bardzo często są dosyć słabo przyciągane przez pole grawitacyjne rdzenia – i my możemy je z niego wyrwać, polemizując z komentarzami silnych sceptyków Możemy stworzyć takie treści, dzięki którym osoby te wycofają się z grupy sceptyków.
Trzeba przy tym jednak pamiętać, że dużo eksperymentów psychologicznych pokazuje, że wszyscy jako ludzie mamy silną potrzebę konformizmu. Kiedy jedna osoba krzyczy „krokodyl, krokodyl, w nogi”, to z dobrze pojętych ewolucyjnych powodów nie zaczynamy zastanawiać się „a może to nie krokodyl, tylko kłoda?”. Zamiast tego zaczynamy uciekać. Ci, którzy nie mieli tego genu konformizmu, zostali zjedzeni przez krokodyle.
Ale teraz dzieje się coś ciekawego. Nagle w społeczeństwie pojawia nam się grupa, która bardzo silnie mówi: „nie, to nie krokodyl, my w to nie wierzymy, my będziemy nonkonformistyczni”. Chodzi mi o grupę osób, która sama siebie definiuje poprzez metafory typu „wyłącz telewizor, włącz myślenie”, „idź pod prąd”, „nie podążaj za stadem”.
Ponieważ ta grupa jest grupą mniejszościową, odczuwa bardzo duże ciśnienie z zewnątrz, żeby ten swój nonkonformizm wobec mainstreamu zachować. I w wyniku tego ciśnienia paradoksalnie odczuwa gigantyczną potrzebę konformizmu wewnątrz grupy własnej.
I tak w przypadku szczepień ludzie, którzy mają bardzo dobre powody do sceptycyzmu, bo np. doświadczyli osobistej tragedii ze służbą zdrowia, wpadają nagle do jednego wora z ludźmi, którzy opowiadają szalone dyrdymały o tym, że szczepionki zamienią nas w cyborgi z kosmosu. Te pierwsze osoby – żeby w ogóle z kimś się zgadzać – zgadzają się więc z tymi najbardziej szalonymi teoriami. Musimy być świadomi tych mechanizmów i rozbijać ten paradoks „nonkonformistycznego konformizmu”.
Jak?
– Mówić takim osobom: „Słuchaj, wciąż więcej łączy cię z nami niż z nimi, my też mamy wątpliwości, nie każemy ci wszystkiego łykać jak pelikan. Porozmawiajmy więc i przekonaj się, dlaczego naukowcy i naukowczynie tak myślą. Ale też zastanów się, czy naprawdę jesteś podobny do tych ludzi, którzy opowiadają straszne rzeczy. często przesycone teoriami spiskowymi, antysemityzmem, kompletnie niewiarygodne.” Można powiedzieć, że to metoda działania oparta na szacunku i empatii, a nie na założeniu, że to wojna plemion: „my” i „oni”.
Czy da się uniknąć polaryzacji?
Przypomniał mi pan jeden z postów, który zacząłem od słów: „Uwaga, osoby zaprzeczające zmianie klimatu mają rację”. I był to jeden moich z najpopularniejszych postów w tym roku.
– Kiedy mamy poczucie, że mamy rację, a rzeczy, o które walczymy, są bardzo ważne, kusi nas, by myśleć, że polaryzacja jest czymś dobrym. Przecież mamy rację, a oni nie, więc podział na „my” i „oni” jest słuszny. Ale okazuje się, że nawet w takiej sytuacji polaryzacja jest szkodliwa, bo nie pozwala nam przeciągać tych „innych” na naszą stronę. Nie pozwala nam ich przekonywać. Buduje rów tam, gdzie powinniśmy wznosić mosty.
Jesteśmy w stanie unikać polaryzacji w czasach mediów społecznościowych i w czasach, gdy politycy doskonale wiedzą, jak nami manipulować?
– Nie wciągałbym w to jeszcze polityków. Bardziej martwiłbym się tym, że boisko, na którym rozgrywamy mecz – czyli nasza przestrzeń komunikacyjna – faktycznie jest krzywe. Internet aktywnie promuje dziś polaryzację. Badania nad algorytmami mediów społecznościowych bardzo wyraźnie to pokazują.
Ponieważ metodą zarabiania tych mediów jest przykucie naszej uwagi na jak najdłużej i sprzedawanie reklam, algorytm podsuwa nam te treści, które nas emocjonalnie pobudzą i sprawią, że przebywanie w mediach społecznościowych będzie ciekawe. W związku z tym niezależnie od naszych poglądów szansa, że trafimy na treści kontrowersyjne, denialistyczne czy spiskowe jest dużo większa. To z pewnością wyzwanie, z którym powinniśmy się mierzyć. Bo te platformy cyfrowe dziś decydują, jak przebiegają interakcje między zwykłymi ludźmi.
Czemu nie wciągałby pan w to polityków czy korporacji, którym też jest na rękę, żeby dzielić społeczeństwo i utrzymywać status quo? Algorytmy algorytmami, ale przecież ktoś stoi za tymi fake newsami, które się rozprzestrzeniają. Komuś zależy, żeby ta polaryzacja postępowała. Samo z siebie to się nie dzieje.
– Tak, to prawda. Podchodząc do tego z perspektywy empatii można powiedzieć, że politycy mają taka pracę. Ich zadaniem na etapie kampanii jest pozyskanie jak największego poparcia. Dzisiaj grają na boisku, na którym sposobem zbudowania olbrzymiego poparcia dla niewielkiej, niszowej partii okazuje się wspomniany nonkonformistyczny konformizm. Tworzy się „naszą grupę”, która będzie teraz negować zmiany klimatu, w które wszyscy święci wierzą, negować skuteczność szczepień. Być może nie będzie się jeszcze mówić, że Ziemia jest płaska, ale czasami jest już do tego blisko, bo to zwiększa zasięgi i liczbę komentarzy.
W całej Europie widzimy więc partie polityczne, które cynicznie, bo nie jest to w żaden sposób związane z ich programem, przyjmują na pokład teorie spiskowe, w tym denializm klimatyczny. Nie tyle po to, by budować atrakcyjny przekaz, co po to, by w ogóle budować jakikolwiek przekaz, który ma szansę się przebić.
Projekt NODES: narracje klimatyczne w Europie
Ostatnio zajmował się Pan badaniami właśnie na temat narracji klimatycznych. Jakie wnioski?
– Mam przyjemność pracować w NODES – nowym, pilotażowym projekcie europejskiego obserwatorium narracyjnego. Tam łącząc pracę specjalistów od nauk społecznych z najnowszymi technologiami informatycznymi, staramy się zbudować bardzo szeroką mapę narracji na temat zmian klimatu. Nasz projekt wyróżnia to, że przyglądamy się wszystkim narracjom – nie tylko tym od dezinformacji, ale i tym zauważalnym w mediach głównego nurtu, wśród komentatorów naukowych, w organizacjach zaangażowanych w ochronę klimatu czy dyskursie biznesowym.
Badamy powtarzające się motywy, struktury narracyjne i wspólnoty komunikacyjne, które się wokół tego tworzą. Z badań wyłania nam się bardzo wyraźna mapa kilku dominujących narracji, które organizują społeczne postrzeganie. Narracje te bardzo dobrze pokazują, że w większości przypadków rozmowa o klimacie okazuje się tylko pretekstem. Pretekstem do opowieści o czymś, co dla tych ludzi jest ważniejsze, głębsze, bliższe. O ich wartościach, o ich lękach.
Na przykład po stronie sceptyków okazało się, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy dominująca narracja nie dotyczy bezpośrednio klimatu i tego, czy to prawda, czy nieprawda, że się ociepla. Mówi natomiast o tym, że urzędnicy z Brukseli, Warszawy albo Paryża już zupełnie oszaleli i zamierzają kontrolować każdy element naszego życia. Zamierzają nam zabrać prawo do schabowego i karmić nas robalami. Zabrać nasze samochody i przesadzić nas na rowery albo jeszcze gorzej – kazać chodzić pieszo. I taka opowieść, że zbliża się nowa, zielona dystopia, jest fascynującą historią wpisującą się w schematy narracyjne znane ludziom np. z serialu Black Mirror.
Kiedy rozłożymy debatę klimatyczną na takie właśnie narracje, to okaże się, że mamy bardzo konkretne wskazówki na temat tego, jak mówić o klimacie. Czyli nie chodzi już tylko o to, by uprościć przekaz i pokazywać więcej infografik. Chodzi też o to, by zaadresować to, o co tym ludziom tak naprawdę chodzi, by przyjrzeć się ich głębokiej motywacji, z powodu której w zmiany klimatu nie wierzą.
Co jeszcze wynika z waszych badań?
– Że społeczność proklimatyczna też jest zróżnicowana pod kątem narracyjnym. Mamy narrację o tym, że nadciąga apokalipsa, zmiany klimatu już tu są i są widoczne na każdym kroku. To narracja, której się spodziewaliśmy przy rozpoczynaniu badań. Ale okazuje się, że równie silna jest narracja, która mówi o chciwości. W tym przypadku zmiany klimatu są zjawiskiem wtórnym w stosunku do problemów systemowych wiązanych z konsumpcjonizmem, polityką stałego wzrostu itd.
Budowanie mostów zamiast szukania winnych
Z badań wyłoniła się również inna proklimatyczna narracja, dla mnie bardzo obiecująca i zaskakująca, Na razie jest ona jeszcze mało zauważalna, ale może się interesująco rozwijać. To narracja, która ani nie szuka winnych, ani nie skupia się na tym, że apokalipsa już tu jest. Zamiast tego opowiada ona o większych i mniejszych zmianach, które w różnych miejscach się dzieją. Jest to zatem narracja oparta na inspiracji, nadziei. Wydaje mi się, że to bardzo interesujące podejście, które na pewno można i warto rozwijać.
Dla tych wszystkich narracji przygotowujemy analizy wskazujące, w których punktach możemy wznosić mosty. Tak, by czegoś nauczyć o osobach będących dzisiaj sceptykami oraz przekonywać je, że zmiany klimatu są prawdziwe i warto z nimi walczyć.
Gdzie zatem takie mosty można wznosić?
– Taką wartość jest na przykład wolność i poczucie, że zbliża się do nas jakaś dystopia związana z całkowitą kontrolą. Ci, którzy opowiadają o chciwości wielkich korporacji i ci, którzy obawiają się “klimatycznej dyktatury” używają bardzo podobnych opowieści i metafor.
Dwie strony sporu, które są dzisiaj zupełnie przeciwne, w gruncie rzeczy łączy więc bardzo wiele niepokojów. Tego, że ktoś, kiedyś, gdzieś – zwłaszcza z wykorzystaniem nowoczesnych technologii – będzie całkowicie kontrolował nasze życie, naszą sferę informacyjną i emocjonalną czy to, z czego możemy i nie możemy korzystać. Mając taki punkt wyjścia, można zachęcać ludzi, by zastanowili się, czy naprawdę walka ze zmianami klimatu jest dziś największym zagrożeniem dla naszej wolności.
Katharine Hayhoe, klimatolożka z USA, powiedziała swego czasu, że ludzie odrzucają fakty o zmianie klimatu nie dlatego, że zaprzeczają zmianie klimatu, tylko dlatego, że boją się rozwiązań, które są proponowane. Zgadza się pan? I czy to właśnie na „odczarowaniu” tych rozwiązań w oczach opinii publicznej powinniśmy skupiać się znacznie bardziej?
– Zdecydowanie tak. Taka perspektywa każe nam po trzy razy sprawdzać, czy rozwiązania, które proponujemy, nie uderzają w najbiedniejszych, czy rzeczywiście mamy z tyłu głowy ludzką solidarność – w tym solidarność klimatyczną. To wszystko ważne rzeczy. Swego rodzaju zawory bezpieczeństwa, które musimy mieć cały czas na względzie.
Na koniec: co pokazuje pańska opowieść – człowieka, który bada opowieści?
– Moja opowieść pokazuje, że warto współpracować i nie warto zamykać się w bańkach. Bardzo często z pokorą opowiadam o swoich porażkach matematycznych z liceum i o tym jak później – żeby robić, to co robię – muszę nadrabiać zaległości, których nie musiałbym nadrabiać, gdybym poważnie podchodził do przedmiotów ścisłych od początku.
Wydaje mi się, że moja opowieść jest więc opowieścią-przestrogą dla młodych ludzi, którzy dzisiaj planują zostać humanistami. Absolutnie kluczowe będzie nie tylko to, jak dobrzy będą w swoim fachu, ale też to, jak otwarci będą na inne dyscypliny: od sztucznej inteligencji, przez biotechnologię, aż po modele matematyczne. Nie można być dobrym humanistą, zamykając się tylko w humanistyce.
Rozmawiał Szymon Bujalski
dr hab. Marcin Napiórkowski – semiotyk kultury zajmujący się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną. Doktor nauk humanistycznych w zakresie filozofii. Wykładowca Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki i bloga „Mitologia współczesna” (oraz kilku innych książek, w tym „Naprawić przyszlość”).
Fajnie, że tu jesteś. Mamy nadzieję, że nasz artykuł pomógł Ci poszerzyć lub ugruntować wiedzę.
Nie wiem, czy wiesz, ale naukaoklimacie.pl to projekt non-profit. Tworzymy go my, czyli ludzie, którzy chcą dzielić się wiedzą i pomagać w zrozumieniu zmian klimatu. Taki projekt to dla nas duża radość i satysfakcja. Ale też regularne koszty. Jeśli chcesz pomóc w utrzymaniu i rozwoju strony, przekaż nam darowiznę w dowolnej wysokości