Wszystkie kraje zgadzają się, że zmianę klimatu należy powstrzymać. Prawie wszystkie kraje świata zgodziły się, że najlepiej osiągnąć cel poprzez pozostanie poniżej progu 2°C. Pytanie, co z tego wynika? Jak na razie niewiele. Rozumiem, że może to rozczarowywać – mówi Piotr Florek z brytyjskiego Met Office Hadley Centre.
Szymon Bujalski: Co według Pana jest najważniejszą informacją z raportu IPCC?
Piotr Florek, Met Office Hadley Centre: Najważniejszą – ale i nie nową – jest powiązanie emisji gazów cieplarnianych ze wzrostem temperatury i postępującą zmianą klimatu. Jeśli jesteś optymistą, możesz to traktować jako dobrą wiadomość, bo oznacza to, że wraz z zastopowaniem emisji globalne ocieplenie się zatrzyma. Jeśli jesteś pesymistą, to zdasz sobie sprawę, że aby powstrzymać ocieplenie, konieczne jest podjęcie zdecydowanych działań z naszej strony, których jak na razie nie widać.
Warto przy tym zaznaczyć, że raport IPCC musi być przeglądem istniejących publikacji naukowych. Wszystkie informacje zawarte na tych wielu tysiącach stron były więc znane specjalistom już wcześniej. Jeśli ktoś spodziewał się jakiegoś przełomu albo szokujących informacji, to tam ich nie ma. Znajdują się za to inne ważne elementy, jak zawężenie przedziałów niepewności, poznanie pewnych wartości z większą precyzją. Niemniej to, co wiedzieliśmy 10 czy nawet 20 lat temu wciąż pozostaje aktualne.
Te zawężone przedziały, o których mówisz, dotyczą…?
Niewątpliwie najważniejsza rzecz dotyczy równowagowej czułości klimatu. To parametr, który w przybliżony sposób określa, w jaki sposób system klimatyczny odpowiada na „kopnięcia” z zewnątrz, czyli jak zmieni się średnia temperatura na świecie po zwiększeniu koncentracji dwutlenku węgla w atmosferze. Tego parametru nie można bezpośrednio zmierzyć, można jedynie oszacować go pośrednimi metodami: na podstawie teoretycznych obliczeń albo analizując dane z odległej i bliższej przeszłości. I nie jest to proste. Klimatolodzy, którzy starali się oszacować wartość czułości klimatu, od półwiecza zatrzymali się na zakresie widełek od 1,5 do 4,5°C dla podwojenia stężenia dwutlenku węgla. To spory rozrzut, którego nie udało się zmniejszyć aż do ubiegłego roku, kiedy dzięki stustronicowej analizie klimatologów z całego świata, robionej właśnie z myślą o raporcie IPCC, zredukowano zakres niepewności do 2,5-4°C. W samym raporcie określono to jako „prawdopodobne”, co oznacza przynajmniej 66% pewności. Udało się więc odrzucić zarówno wartości bardzo niskie, co akurat nie jest takie dobre, jak i te wysokie, co cieszy.
Dalsze spalanie paliw kopalnych na obecnym poziomie doprowadzi do podwojenia stężenia? Czy to teoria, która raczej nam nie grozi, ale służy do lepszego przedstawiania danych?
Wartość czułości klimatu nie ma tylko czysto akademickie znaczenie, bezpośrednio przekłada się na skalę przyszłej zmiany klimatu Można spojrzeć na to w ten sposób: w czasach przedindustrialnych, jeszcze 300 lat temu, stężenie CO2 w atmosferze wynosiło około 270-280 cząsteczek na milion, tzw. ppm. Obecnie jest to prawie 420 cząsteczek na milion. Koncentracja rośnie w tempie 2,5-3 ppm rocznie, a biorąc pod uwagę to, jak wygląda globalna polityka klimatyczna, nie należy się spodziewać, żeby w najbliższej dekadzie to się znacząco zmieniło.
Warto przy tym dodać, że według raportu IPCC, bez względu na realizowany scenariusz emisji w najbliższej dekadzie czy dwóch, dalsze ocieplenie klimatu w tej perspektywie jest w sumie pewne. Poziom 1,5°C zostanie więc przekroczony gdzieś pomiędzy rokiem 2030 a 2040. Natomiast dalsza przyszłość zależy od tego, co i jak szybko będziemy robić i czy odpowiednie decyzje będzie podejmowała większość państw świata. Od tego zależy, czy ścieżka emisji, która obecnie prowadzi do dalszego ocieplenia, zostanie zgięta. Zapożyczając metaforę COVID-ową, trzeba zagiąć tę krzywą – i to zagiąć do zera.
Ile możemy jeszcze wyemitować, zanim przekroczymy próg 1,5°C?
Nie ma dokładnej odpowiedzi. W raporcie emisje dla 50-procentowego prawdopodobieństwa pozostały budżet węglowy określono na poziomie 500 miliardów ton dwutlenku węgla. Dla progu 1,7°C to 850 miliardów, a dla 2°C – 1350. To się może wydawać sporo, dopóki nie uświadomisz sobie, że rocznie emitujemy około 40 miliardów ton. Już w tym momencie możemy więc odjąć od tych liczb po przynajmniej 40 miliardów ton za każde z lat 2020 i 2021. Żeby wyczerpać budżet węglowy dla 1,5°C, wystarczy więc niespełna dekada. Oczywiście przy scenariuszu, którego prawdopodobieństwo określono na poziomie 50%.
A scenariusz ogrzania Ziemi o ile stopni jest najbardziej prawdopodobny?
Raport IPCC unika takich określeń. Można powiedzieć, że jedyny wyjątek zrobiono tym razem w odniesieniu do najbardziej ekstremalnego scenariusza zwanego SSP5-8.5, który zakłada, że pod koniec XXI w. będziemy spalać 4-krotnie większe ilości paliw kopalnych niż obecnie. Przy aktualnej sytuacji geopolitycznej i mając na uwadze, że prawie wszyscy jednak chcą redukować emisje, ten scenariusz uznano za mało prawdopodobny.
Spotkałem się z interpretacjami, że na ten moment najbardziej prawdopodobne jest ogrzanie planety o 3°C.
Rzeczywiście w raporcie znajduje się scenariusz SSP2-4.5, który jest powszechnie traktowany jako ten „pośrodku drogi”. Według niego wzrost temperatury dla lat 2081-2100 może wynieść około 2,7°C. SSP2-4.5 zakłada, że w pierwszej połowie wieku emisje jeszcze wzrosną, a zaczną maleć dopiero w jego drugiej połowie. Ale uznanie tej opcji za scenariusz najbardziej prawdopodobny to już interpretacja odbiorców raportu, a nie teza samego IPCC. Nie będę się jednak kłócił, że nie jest to scenariusz zbliżony do najbardziej prawdopodobnej w tym momencie wersji przyszłości, bo różne analizy – na przykład Carbon Action Tracker – zakładają coś podobnego.
Porozumienie Paryskie podpisano w 2015 r. Od tej pory emisje rosną, nie maleją. O ile ogrzeje się Ziemia, jeśli politycy wciąż będą dużo obiecywać, ale niewiele robić?
Perspektywa kontynuacji obecnego stanu rzeczy nie jest czymś, co można znaleźć w jakichkolwiek oficjalnych dokumentach. Jest to niezgodne z deklaracjami czy oficjalną polityką klimatyczną prawie każdego państwa na świecie, które podpisało Porozumienie Paryskie.
I niemal każde państwo na świecie jego zapisów nie realizuje. Dlatego dopytuję.
Jeśli dalej będziemy emitować ponad 40 miliardów ton CO2 rocznie, to tak jak do tej pory średnia temperatura na Ziemi będzie rosnąć o ok. 0,2°C na dekadę, aż przekroczymy punkty krytyczne i tempo wzrostu przyspieszy. Do końca XXI w. wzrosty temperatury byłyby jednak na takim właśnie poziomie.
W raporcie wyraźnie zaakcentowano, że liczy się szybkie zredukowanie nie tylko CO2, ale i innych gazów cieplarnianych, głównie metanu i podtlenku azotu.
To szansa na „quick win”, czyli szybką wygraną. W porównaniu z dwutlenkiem węgla inne gazy cieplarniane i zanieczyszczenia mają stosunkowo krótki czas przebywania w atmosferze. Dzięki temu zauważalne zmiany można osiągnąć dość szybko. Do tego dochodzą też dodatkowe korzyści w postaci np. poprawy jakości powietrza. Aerozole atmosferyczne są jednocześnie istotnym składnikiem niepewności otaczającej nasze oszacowania dotychczasowego wpływu człowieka na klimat. Zapewne raport trzeciej grupy roboczej IPCC, poświęcony mitygacji zmiany klimatu, którego publikację zaplanowano na przyszły rok, pokaże dokładniej techniczne możliwości redukcji wszystkich tych gazów: jak można to osiągnąć, jakim kosztem, jak to ekonomicznie wypada w porównaniu do określonej redukcji CO2 itp. Warto mieć jednak na uwadze, że gazem cieplarnianym mający dominujący wpływ na postępujące ocieplenie klimatu jest i będzie dwutlenek węgla. Możemy prawie rozwiązać problem globalnego ocieplenia, nie ruszając innych gazów cieplarnianych, ale nawet w połowie nie da się rozwiązać problemu globalnego ocieplenia, nie ruszając dwutlenku węgla.
Raport zwraca też uwagę na naturalne pochłaniacze dwutlenku węgla.
Biosfera jest bardzo ważną częścią planety. Może przeciwdziałać zmianom klimatu, ale ze względu na sprzężenia zwrotne może także je pogłębiać. Raport wskazuje, że te naturalne pochłaniacze mają coraz bardziej ograniczoną możliwość pochłaniania CO2. Istnieją poszlaki, że coraz gorzej w tym aspekcie działają zarówno biosfera lądowa, jak i oceany. Są też poszlaki, że w przyszłości będzie jeszcze gorzej, a natura nie pomoże nam w usuwaniu dwutlenku węgla na takim poziomie, jak w poprzednich dekadach.
Ile rośliny i oceany pochłaniały wcześniej?
W miarę jak od połowy XVIII w. antropogeniczna emisja wzrastała, pochłanianie dwutlenku węgla wzrastało niemal idealnie proporcjonalnie. Ponieważ wzrost koncentracji CO2 w atmosferze ułatwia przeprowadzanie fotosyntezy, lądowa roślinność pochłaniała coraz więcej dwutlenku węgla. Dzięki temu tylko mniej więcej połowa emitowanego przez ludzkość CO2 pozostaje w atmosferze. Reszta jest sekwestrowana właśnie przez biosferę lądową oraz oceany, mniej więcej pół na pół.
Czyli natura wciąż pochłania połowę emisji z działalności człowieka, tylko że teraz ta połowa jest po prostu znacznie większa?
Dokładnie tak. Jeśli to się zmieni, to najprawdopodobniej na gorsze. Jeśli masz szklarnię i wpompujesz do niej dwutlenek węgla, to pomidory przyjmą go więcej i będą bardziej efektywnie rosnąć. Ale atmosfera, nasza planeta, nie jest taką szklarnią, w której możemy się pochylić nad każdym pomidorem i kontrolować dokładnie jego uprawę. W rzeczywistym świecie mamy przecież wiele innych czynników limitujących funkcjonowanie roślinności: dostępność wody, azotu w glebie, fosforu, innych mikroskładników itp.
Zgadzasz się z autorami raportu IPCC, że każda tona emisji mniej się liczy, bo nie mówimy o sytuacji „wszystko albo nic”?
To być może próba odkręcenia błędów komunikacyjnych z przeszłości i zafiksowania się na poziomie 1,5-2°C. Przez to czasami pojawiał się, zwłaszcza w mediach, niezbyt trafny przekaz, że do pewnego momentu wszystko będzie ok, a potem to już tylko katastrofa. Jeśli palisz tytoń, to wiadomo, że lepiej rzucić palenie dzisiaj niż za rok, ale rzucenie za rok wciąż będzie lepsze niż rzucenie za pięć lat. Każda tona emisji mniej ma więc znaczenie, bo z każdą toną emisji będzie nieznacznie, ale coraz gorzej. Nawet jeśli zagwarantujemy przyszłym pokoleniom pewne dramatyczne konsekwencje naszych obecnych emisji, to ciągle warto walczyć o to, żeby nie były one jeszcze gorsze.
Śledzisz reakcje na raport IPCC? Odbił się odpowiednim echem?
Najwięcej reakcji było od osób zaangażowanych w jego powstawanie: naukowców, klimatologów, dla których jest to ukoronowanie wielu lat ciężkiej, często niestety niepłatnej pracy. Jeśli chodzi o reakcje polityczne, to są one dosyć rozczarowujące. Zwłaszcza w takich krajach, jak Polska.
Widzisz jakąś dobrą wiadomość w tym raporcie? Coś, co może napawać optymizmem?
W samym raporcie niekoniecznie, bo nasz stan wiedzy nie zmienił się w rewolucyjny sposób przez te ostatnich kilka lat. Na pewno optymistyczną wiadomością jest jednak to, że udało się odrzucić te mało prawdopodobne warianty z bardzo wysoką czułością klimatu. Oznacza to, że cele dotyczące powstrzymania ocieplenia na jakimś poziomie stały się nieco łatwiejsze w realizacji, niż mogło się wydawać 10 czy 15 lat temu. Do tego to spore osiągnięcie naukowe, w które włożono bardzo dużo czasu i wysiłku.
Czy uzasadnione jest skupianie się na neutralności klimatycznej w 2050 r., skoro kluczowe jest to, co zrobimy w ciągu najbliższych 10-20 lat?
To problem, bo ten rok 2050 jest trochę zgniłym kompromisem. Gdyby literalnie traktować zapisy Porozumienia Paryskiego i starać się trzymać celu 1,5°C, kraje rozwinięte powinny redukować emisje wcześniej niż kraje rozwijające się. Ale klimatowi jest obojętne, gdzie ten dwutlenek zostanie wyemitowany i kiedy. Choć możemy porcjować ten wysiłek redukcyjny w dowolny sposób, ostatecznie w skali kilkuset lat liczy się całkowita ilość spalonych paliw kopalnych i wyemitowanego dwutlenku węgla. Wybranie odpowiedniego scenariusza zależy więc od tego, co chcemy osiągnąć, co uznajemy za sprawiedliwe, co za realistyczne i osiągalne na drodze negocjacji politycznych, nie tylko na arenie międzynarodowej ale i z własnym społeczeństwem. Na tej podstawie uznano, że 2050 r. to realistyczny cel długoterminowy. Myślę, że od wyznaczenia takiego celu trzeba było zacząć. Zanim dojdziesz do końca drogi, trzeba wykonać pierwszy, drugi, trzeci krok, ale zanim wykonasz pierwszy krok, trzeba wiedzieć, w którym kierunku w ogóle podążać. Gdyby bazowano na politykach doraźnych, końcowy cel zawsze by się rozmydlił, zawsze znaleziono by jakieś wymówki, by czegoś nie robić.
Teraz trzeba konkretnie pokazać, co zamierzamy robić do tego 2050 r. Może się wydawać, że to odległa perspektywa, ale to tylko 29 lat. To nie jest dużo. Nawet patrząc na potrzeby corocznej redukcji emisji, w każdym roku wysiłek jest potężny. To ogromne inwestycje w energetykę, procesy technologiczne, infrastrukturę transportową. A do tego trzeba mieć też pomysł na wypadek, gdy coś nie wypali. Przecież w globalnej polityce klimatycznej już wiele rzeczy nie wypaliło. 20 lat temu wydawało się, że technologie wychwytywania dwutlenku węgla są na wyciągnięcie ręki, na deskach kreślarskich były projekty pierwszych instalacji prototypowych. I w zasadzie prawie nic z tego nie wyszło.
A to tym istotniejsze, że obecne polityki klimatyczne to wciąż za mało – ich realizacja ogrzeje planetę o blisko 3°C.
W slangu polityki klimatycznej nazywa się to „emission gap”, czyli „luka emisyjna”. Co roku ONZ i jej agenda UNEP wydają raport o takim właśnie tytule, w którym pokazują, że w dalszym ciągu deklaracje i wdrażane polityki są niewystarczające. Nawet same deklaracje pozostają wciąż ponad progiem 2°C, nie wspominając już o tym, co jest faktycznie realizowane. Moim zdaniem trzeba jednak spojrzeć na sprawę realistycznie. Globalna polityka klimatyczna nie będzie wdrażana optymalnie. To proces, w który trzeba zaangażować większość państw świata, a historia USA, Kanady, Australii czy Brazylii pokazuje, że do władzy mogą dojść politycy, którzy z różnych powodów mogą chcieć się wycofywać z już złożonych przez ich kraj zobowiązań, zahamować polityki u siebie albo tylko udawać, że coś robią. Rozumiem, że może to rozczarowywać. Wszystkie kraje oficjalnie zgadzają się z założeniami ramowej konwencji w sprawie zmiany klimatu, która zakłada, że należy ją powstrzymać. Prawie wszystkie kraje świata zgodziły się, że najlepiej osiągnąć cel poprzez pozostanie poniżej progu 2°C. Pytanie, co z tego wynika? Jak na razie niewiele. Rolą nas wszystkich jest więc to, żeby ciągle przypominać politykom: zgodziliście się, podpisaliście, róbcie to, co obiecaliście nie tylko nam, ale i przyszłym pokoleniom.
Co według Ciebie odgrywa najważniejszą rolę przy ograniczaniu emisji?
Wybór odpowiednich polityków. Jako obywatel największy wpływ na trajektorię emisji państwa masz poprzez głos przy urnie. Może być to trochę rozczarowujące zwłaszcza wtedy, gdy politycy, których wybierasz, idą po wyborach na zgniłe kompromisy i okazuje się, że nie da się zrobić wszystkiego tak prosto, tanio ani szybko. Niemniej jest to pierwsza i podstawowa rzecz: trzeba wybierać polityków, którzy akceptują istnienie kryzysu klimatycznego i przynajmniej deklarują, że chcą z tym coś zrobić, że ich sztaby opracują polityki, które pomogą przestawić sektory gospodarki na ścieżkę niskowęglową.
Z drugiej strony ważne jest budowanie nacisku od samego dołu. Politycy też nic sami z siebie nie zrobią, jeśli nie zobaczą, że wyborcy, obywatele tego nie chcą. Trzeba więc działać lokalnie.
Masz na myśli wsparcie i włączanie się w takie inicjatywy, jak Extinction Rebellion czy Młodzieżowy Strajk Klimatyczny? Składanie pozwów klimatycznych do sądu?
Jak najbardziej tak. Uważam, że ruchy klimatyczne zrobiły bardzo dużo dobrego na przykład w Wielkiej Brytanii, gdzie świadomość podniosła się znacząco w ciągu dwóch lat, kiedy to zaczynały się akcje Extinction Rebellion i copiątkowe strajki klimatyczne. Myślę, że polityka rządu brytyjskiego i tempo wdrażania strategii „net zero” przyspieszyły m.in. dzięki temu, że ludzie tego chcieli i głośno tego się domagali. Wyrażali to nie zawsze w sposób wygodny dla reszty społeczeństwa, ale umówmy się: nie zawsze da się osiągnąć pożądany rezultat protestując w soboty, gdy nikt nie pracuje i w miejscach, w których nikomu się nie przeszkadza. Myślę więc, że obywatelskie nieposłuszeństwo jest cennym elementem komunikacji społeczeństwa z władzą.
Przyjmijmy, że wybraliśmy polityków, którzy podchodzą do sprawy poważnie, a społeczeństwo zwraca uwagę, że to problem, który trzeba rozwiązać. Od czego zacząć?
Oczywiście od owoców wiszących najniżej. Jeśli spojrzysz na problem od strony ekonomicznej, zauważysz koszt różnych technologii obniżających emisje gazów cieplarnianych. To jest na skali pionowej. Na skali poziomej masz redukcje emisji, do jakich ta technologia może doprowadzić. Wydaje się, że racjonalne jest więc zaczynanie od rzeczy najtańszych, które przynoszą największe redukcje.
Czyli jakich?
To coś, co robi Unia Europejska od 20 lat, czyli transformacja w energetyce i wysokoemisyjnym przemyśle. W sektorach tych funkcjonują duże skoncentrowane instalacje emitujące dwutlenek węgla, więc relatywnie łatwo można wdrażać technologie, które zwiększają efektywność zużycia energii, zmieniają emisyjne procesy technologiczne itp. Jest to też stosunkowo łatwe do kontrolowania i weryfikacji. A jeśli stworzysz niskoemisyjną energetykę, to będzie ona napędzać budowę dalszej niskoemisyjnej gospodarki.
Dalej jest transport, czyli to, co można zrobić w kwestii jego elektryfikacji, promocji transportu publicznego, redukcji emisji w transporcie lotniczym, w tym również przez zniechęcanie ludzi do podróżowania samolotami tam, gdzie da się zastąpić je szybkimi pociągami. Później przechodzimy do dziur, które zatkać trudno, jak na przykład w rolnictwie. W sektorze tym mamy do czynienia z emisjami nie tylko CO2, ale i innych gazów cieplarnianych, a do tego jest to emisja rozproszona, trudna do skontrolowania. Często nie da się nawet tego zrobić, a emisje trzeba kompensować poprzez techniki zalesiania albo wdrażanie technologii negatywnej emisji, czyli pochłaniania CO2.
Jest też cały wachlarz innych zmian: od budowania domów, przez projektowanie miast, po sposób, w jaki korzystamy z internetu, czego często nie robimy w sposób najbardziej racjonalny. A przecież infrastruktura związana z internetem czy generalnie informatyzacją życia jest w tym momencie już niezaniedbywalnym i wciąż rosnącym źródłem emisji.
Jak Bitcoin.
To przykład całkowicie absurdalnego i niepotrzebnego marnotrawienia zasobów energetycznych. Coś z tym warto zrobić, a to coś wymaga współpracy międzynarodowej czy regulacji państwowych i ponadpaństwowych.
Rozmawiał Szymon Bujalski – dziennikarz dla klimatu
Czytaj także: Piotr Florek, Met Office: Tempo zmiany klimatu niespotykane od dziesiątek milionów lat
Fajnie, że tu jesteś. Mamy nadzieję, że nasz artykuł pomógł Ci poszerzyć lub ugruntować wiedzę.
Nie wiem, czy wiesz, ale naukaoklimacie.pl to projekt non-profit. Tworzymy go my, czyli ludzie, którzy chcą dzielić się wiedzą i pomagać w zrozumieniu zmian klimatu. Taki projekt to dla nas duża radość i satysfakcja. Ale też regularne koszty. Jeśli chcesz pomóc w utrzymaniu i rozwoju strony, przekaż nam darowiznę w dowolnej wysokości