W „Uranii”, czasopiśmie popularyzującym wiedzę astronomiczną, pojawił się artykuł „Kto tu rządzi, czyli globalne ocieplenie z perspektywy astronoma”, którego autorem jest prof. Paweł Rudawy. Główną tezą tekstu jest, że współczesna zmiana klimatu miałaby być wywoływana przez aktywność słoneczną, zmiany jego pola magnetycznego i promieniowanie kosmiczne.
Redakcja „Uranii” miała zapewne dobre intencje, przedrukowując, w praktycznie niezmienionej formie tekst z 2011 roku (dostępny tutaj, s.20), określony jako „jeden z najważniejszych artykułów” w historii czasopisma. Niestety, robiąc to redakcja wyrządziła czytelnikom niedźwiedzią przysługę. Artykuł nie pomaga bowiem „zrozumieć, jak to jest/było naprawdę”, a wręcz przeciwnie: wprowadza w błąd odnośnie związków pomiędzy zmianami aktywności Słońca i globalnym ociepleniem.
Odgrzewany kotlet sprzed lat
Nawet 9 lat temu, gdy artykuł prof. Rudawego został opublikowany po raz pierwszy, prezentował on w najlepszym razie bardzo wybiórczy i już wtedy nieaktualny przegląd badań na ten temat, co łatwo sprawdzić czytając obszerny tekst przeglądowy napisany wspólnie przez specjalistów od fizyki Słońca i geofizyków opublikowany w Reviews of Geophysics. Obecnie, w 2020 roku, artykuł z „Uranii” jest nie tylko nieaktualny, lecz wręcz absurdalny.
Ironię sytuacji podkreśla reklamująca artykuł zajawka: „minęła niemal dekada […], a okazuje się, że klimatolodzy nadal nie rozumieją nieoczywistego sprzężenia zwrotnego między wiatrem słonecznym i aktywnością Słońca a natężeniem promieniowania kosmicznego i albedo Ziemi”. W rzeczywistości klimatolodzy wiedzą sporo zarówno o znaczeniu aktywności Słońca dla bilansu energetycznego planety (patrz m.in. Mit: Globalne ocieplenie jest powodowane wzrostem aktywności słonecznej, Pojutrze. Mit wiecznie żywy), jak i znaczeniu promieniowania kosmicznego dla pokrywy chmur (patrz np. rozdz. 7 w 5 Raporcie IPCC czy O tym jak promieniowanie kosmiczne nie wpływa na klimat), tymczasem artykuł prof. Rudawego, który został napisany 9 lat temu, naturalnie nie odwołuje się do żadnych badań wykonanych w ostatniej dekadzie.
Uważny czytelnik zauważy, że zaprezentowane przez prof. Rudawego wykresy, które mają dowodzić korelacji „zmian aktywności Słońca i zmian jego strumienia energii” z „wieloma parametrami hydrosfery, atmosfery czy wprost klimatu” kończą się wiele, nawet 20-30 lat temu (w niektórych przypadkach są też błędnie opisane – np. rysunek opatrzony numerem 16, opisany jako „anomalie temperatury na Antarktydzie” , w rzeczywistości dotyczy Arktyki).
Wersjom wykresów z rys. 1 i 2, wykonanym w oparciu o aktualne, sięgające ostatnich lat dane, przyjrzymy się w dalszej części artykułu.
Paweł Rudawy, jak każdy z nas, ma dostęp do współcześnie dostępnej wiedzy, jednak z jakichś powodów wolał skorzystać ze starych danych, do tego z wybranych miejsc na Ziemi. Dlaczego zmiany aktywności słonecznej miałyby być związane z akurat z temperaturami w Arktyce (rys. 16 w artykule prof. Rudawego) czy przepływami wody w wybranej rzece w Ameryce Południowej (rys. 13 u prof. Rudawego)?
Można podejrzewać, że jest to ilustracją popularnej praktyki zwanej „wybieraniem wisienek”, czyli selektywnego doboru danych, przy jednoczesnym zignorowaniu szerokiego spektrum dowodów nie potwierdzających opinii autora czy wręcz prowadzących do przeciwnych wniosków. W tym przypadku wybieranie wisienek przyjmuje postać „łowienia korelacji”: parametrów hydrosfery, atmosfery i klimatu (takich jak „suma opadów w miejscowości X”, „temperatury powietrza w miejscowości Y”, „przepływ rzeki Z”) jest na tyle dużo, że niektóre z nich mogą, przypadkowo, okazać się skorelowane z dowolną inną serią, taką jak np. jakiś indeks aktywności słonecznej.
Cytowana przez prof. Rudawego publikacja Williego Soona, (Soon 2005, patrz rys. 2), sama w sobie jest klasycznym ćwiczeniem ze zbierania wisienek. Być może wynika to z tego, że – jak napisano w samej pracy – „została ona wsparta hojnymi grantami z Fundacji Braci Koch, Amerykańskiego Instytutu Naftowego oraz Exxon Mobil”, które wszystkie znane są z finansowania fabrykowania wątpliwości klimatycznych (patrz Exxon i fabrykowanie wątpliwości, czyli jak za miliony dolarów zwalczać naukę oraz notki na temat Koch Industries oraz American Petroleum Institute). Sam Wille Soon też zresztą jest „zasłużonym” negacjonistą zmiany klimatu.
Zastosowany przez prof. Rudawego wybiórczy wybór źródeł pod z góry ustalona tezę w dużym stopniu przyczynił się do tego, że jego tekst popularyzuje nie wiedzę naukową, a jedynie mocno subiektywne, i sprzeczne z aktualną wiedzą naukową poglądy autora. Jakie postępy w wiedzy klimatologów przegapił?
Aktywność słoneczna a klimat
„Związki aktywności słonecznej z klimatem” to bardzo szeroki temat i obejmuje wiele procesów, co do których istnienia nie ma żadnych wątpliwości, jak chociażby wynikający z ewolucji Słońca jego powolny wzrost jasności w ciągu ostatnich kilku miliardów lat, albo zmiany temperatury najwyższych warstw atmosfery w cyklu 11-letnim. Poniżej ograniczymy się do tytułowego zagadnienia z artykułu w „Uranii”, czyli wpływu Słońca na globalne ocieplenie.
A wpływ ten jest, jak wynika z badań klimatologów i heliofizyków, bliski zeru. Globalne ocieplenie prezentuje się bowiem, według różnych analiz niezależnych ośrodków, następująco:
Natomiast aktywność słoneczna, wyrażona zarówno jako strumień energii docierający do Ziemi, jak i indeks liczby plam słonecznych (liczba Wolfa), wyglądała w ostatnich 40 latach tak:
Aktywność słoneczna nie tylko nie wzrosła, ale wręcz nieco spadła. Pomimo tego, pięć najcieplejszych (od co najmniej 1850 r.) globalnie lat odnotowano w ciągu pięciu ostatnich lat. Rok 2020, który ma szansę okazać się rekordowo ciepły w historii obserwacji, przypada na minimum w cyklu słonecznym najsłabszym od co najmniej stu lat.
Zestawienie zmian aktywności słonecznej i temperatury pokazane jest na rys. 5.
Im bardziej podkreślamy dawną korelację między aktywnością słoneczną a temperaturą powierzchni Ziemi, tym bardziej rzuca się w oczy, że dziś związek ten jest zaniedbywalnie słaby: temperatura bije kolejne rekordy, choć aktywność słoneczna spada i jest najniższa od ponad stulecia.
Na tym można byłoby w zasadzie zakończyć temat. Artykuł prof. Rudawego zawiera jednak dużo więcej nieaktualnych informacji, pozwolimy sobie zatem odnieść do kilku innych poruszonych w nim kwestii.
Dawne zmiany aktywności słonecznej
Czytelników „Uranii” mogłoby na przykład zainteresować, że po przeprowadzonej w minionej dekadzie, drobiazgowej analizie historycznych zliczeń plam słonecznych, okazało się że oparte o nie indeks liczby plam słonecznych (liczba Wolfa) i liczb grupowa obarczone są dużymi błędami. Prowadziły one do zaniżania wartości tych liczb dla XIX wieku i stuleci wcześniejszych. W zaktualizowanych wersjach szeregów czasowych, opublikowanych kilka lat temu, aktywność słoneczna w latach 60. XX wieku nie okazuje się tak anomalnie wysoka (Clette i in., 2014, Svalgaard i Schatten, 2016) jak wyglądało to w starszych analizach. Kwestię tę opisujemy szerzej w artykule Jak policzyć plamy na Słońcu.
Jak widać na rysunku 6, według aktualnej wiedzy liczby plam słonecznych podczas maksimów w 2 połowie XX wieku nie odbiegały istotnie od maksimów z okresów wyższej aktywności we wcześniejszych stuleciach.
Ma to znaczenie, bo wszystkie rekonstrukcje zmian aktywności słonecznej opierają się o zliczenia plam słonecznych, używając ich jako rodzaju pomostu pomiędzy współczesnymi pomiarami, a oszacowaniami opartymi o inne rodzaje danych pośrednich (jak pomiary koncentracji izotopów 14C i 10Be – patrz Paleoklimatologia: aktywność słoneczna i radioaktywne izotopy). Widać to także na wykresie z rys. 7 z artykułu prof. Rudawego, bazującym na starej pracy, w której liczba Wolfa w 2 połowie XX w. jest mocno zawyżona.
W pokazanej tam rekonstrukcji liczby plam słonecznych (Usoskin i in., 2007) ostatnie 400 lat danych opiera się o wersję liczby grupowej z 1998 roku (Hoyt i Schatten, 1998). Wykres sugeruje, że w XX wieku aktywność słoneczna była najwyższa od co najmniej 8 tysięcy lat, i faktycznie takie tezy pojawiały się w publikacjach tych samych autorów (Solanki i in., 2004) – choć jednocześnie zastrzegali oni, że nie wynika z tego że wzrost aktywności słonecznej jest główną przyczyną globalnego ocieplenia w ostatnich dekadach.
W najnowszych rekonstrukcjach tej samej grupy autorów (Wu i in., 2018), uwzględniających nowe wersje indeksu plam słonecznych, aktywność słoneczna w XX wieku nie jest już tak niezwykła, a podobny poziom osiąga np. pod koniec XVIII w. i w wielu innych okresach holocenu. Widać to na rysunku 8, na którym w dolnym panelu pokazana jest aktywność słoneczna w okresie zbliżonym do tej pokazanej na rysunku 7 w artykule prof. Rudawego.
Wpływ zmian natężenia promieniowania kosmicznego na chmury
Kwestia odnotowanej przez prof. Rudawego „bardzo silnej” korelacji zachmurzenia i strumienia promieniowania kosmicznego również wymaga komentarza.
W latach dziewięćdziesiątych XX wieku Henrik Svensmark postawił hipotezę wiążącą ocieplenie klimatu z galaktycznym promieniowaniem kosmicznym i jego możliwym wpływie na chmury. Opierała się ona na założeniu, że cząstki promieniowania mogą sprzyjać powstawaniu chmur, które z kolei odbijają promieniowanie słoneczne. A więc jeśli w wyniku wzmocnienia pola magnetycznego Słońca (co ma miejsce w okresach wzmożonej aktywności słonecznej) do Ziemi dociera mniej cząstek promieniowania kosmicznego, powinniśmy obserwować mniejsze zachmurzenie i zwiększone natężenie światła słonecznego, a co za tym idzie – silniejsze ogrzewanie naszej planety.
Z powodu obserwowanego osłabienia aktywności magnetycznej Słońca promieniowanie kosmiczne w ostatnich kilkudziesięciu latach stało się trochę bardziej intensywne, co zgodnie z omawianą w artykule hipotezą powinno spowodować wzrost zachmurzenia i ochłodzenie klimatu. Tymczasem dzieje się coś przeciwnego: jednocześnie z dużymi natężeniami galaktycznego promieniowania kosmicznego obserwujemy rekordowo wysokie wartości średniej temperatury powierzchni Ziemi.
W rzeczywistości „bardzo silna” korelacja była pierwotnie obserwowana tylko w obrębie jednego cyklu słonecznego (Marsh i Svensmark, 2000) i skończyła się, gdy zaczął się następny. Autorzy oryginalnego badania próbowali wtedy ratować się postulowanymi ad hoc poprawkami dryfu instrumentalnego, ale nawet gdyby była ona poprawna, i tak przestałaby wystarczać po rozpoczęciu następnego cyklu słonecznego. Nawet autorzy recenzowanej wersji cytowanego przez prof. Rudawego raportu (Gray i in., 2005) przyznawali w 2010 roku, że „obecne dane nie dostarczają poważnych dowodów potwierdzających hipotetyczny związek pomiędzy zachmurzeniem a promieniowaniem kosmicznym” (Gray i in., 2010). Nie potwierdziły tego również późniejsze analizy dłuższych serii tych samych danych satelitarnych (Laken, Pallé, Čalogović i Dunne, 2012), a także badania wykorzystujące pomiary z innych instrumentów (Laken, Pallé i Miyahara, 2012), oraz radiometryczne pomiary strumieni odbitego promieniowania słonecznego (Loeb i in., 2018).
Również podstawy teoretyczne poszukiwanej korelacji okazały się być słabsze, niż kiedyś zakładano. Badania eksperymentalne wykonane w ostatniej dekadzie przez naukowców projektu CLOUD pokazały (Pierce, 2017; Gordon i in., 2017) że wpływ promieniowania kosmicznego na tworzenie się jąder kondensacji chmur w ziemskiej atmosferze jest zbyt słaby, by mógł on odpowiadać za tak silną korelację, jak postulowana w przywoływanych przez prof. Rudawego badaniach z początku pierwszej dekady obecnego stulecia. Więcej piszemy o tym w artykule O tym, jak promieniowanie kosmiczne NIE wpływa na klimat.
Zaktualizowane wykresy prof. Rudawego
Czas przyjrzeć się, jak wyglądałyby wykresy z artykułu prof. Rudawego, wykonane w oparciu o aktualne dane. Najpierw wykres zestawiający aktywność słoneczną mierzoną liczbą Wolfa z temperaturą powierzchni mórz.
Szare pole pokazuje to, co zdarzyło się w międzyczasie i co nie znalazło się w artykule profesora.
A tak wyglądają zaktualizowane w oparciu o aktualne dane wykresy wiążące strumień energii słonecznej z temperaturą w Arktyce oraz stężeniem atmosferycznym CO2:
Nowe dane były dostępne, szkoda, że nie zostały wykorzystane w opublikowanym w „Uranii” artykule. Wtedy zarówno jego wydźwięk jak i wnioski byłyby zupełnie inne. Zachodzimy w głowę, dlaczego prof. Rudawy te dane pominął…
Udział Słońca i czynników antropogenicznych w obserwowanym ociepleniu
Na koniec skomentujmy jeszcze jedną, dość istotną kwestię, której brakuje w „perspektywie astronoma”. Jak zupełnie słusznie zauważa prof. Rudawy, ustalenie udziału czynników antropogenicznych w obserwowanym obecnie wzroście średniej temperatury wymaga też uwzględnienia procesów naturalnych i ustalenia, jaki jest ich wkład w globalne ocieplenie. Działa to oczywiście w obie strony: ustalenie udziału czynników naturalnych wymaga uwzględnienia czynników antropogenicznych. Tymczasem Paweł Rudawy o gazach cieplarnianych wspomina tylko przelotnie, w jednym zdaniu na końcu artykułu. A przecież, żeby pokazać „kto tu rządzi”, nie wystarczy udowodnić, że wpływ Słońca jest większy niż uważają klimatolodzy. Trzeba też wyjaśnić, dlaczego i w jaki sposób wpływ gazów cieplarnianych jest przez nich przeceniany. Byłoby to oczywiście bardzo trudne, i wymagałoby obalenia sporej części powszechnie akceptowanej fizyki, w tym tej używanej przez astronomów.
Jak widać, klimatolodzy mają bardzo dobre powody by uważać, że wpływ zmian aktywności słonecznej w ocieplenie Ziemi obserwowane od mniej więcej połowy XIX wieku był niewielki. Konkluzja taka, wbrew sugestiom prof. Rudawego, nie jest wynikiem nacisków politycznych czy lobbystycznych. Wręcz przeciwnie, wielu naukowców zajmujących się tym zagadnieniem podchodziła z początku do hipotezy o dużej roli zmian aktywności słonecznej z otwartym umysłem, co widać nawet w kilku pracach cytowanych w artykule z „Uranii”. Jednak, parafrazując Kubusia Puchatka z książki Alana Milne’a, im bardziej szukali tego wpływu Słońca na globalne ocieplenie, tym bardziej go tam nie było.
Równocześnie klimatolodzy mają bardzo dobre powody, by uważać że za to ocieplenie, odpowiada wzrost koncentracji gazów cieplarnianych w atmosferze. Wynika to nie tylko ze zmian (spadku) aktywności słonecznej w ostatnich dekadach i wzrostu temperatury w tym okresie, ale też z innych obserwowanych zjawisk, jak np. ochładzania się stratosfery (więcej o tym m.in. w Ziemia się nagrzewa. I wiemy dlaczego).
W pełni zgadzamy się z opinią wyrażoną w artykule, że zbadanie i określenie udziału czynników antropogenicznych w obserwowanych zmianach klimatu „niezwykle istotne”. Cóż jednak z tego, skoro niektórzy, mieniący się popularyzatorami nauki, nie zadają sobie trudu, by zapoznać się z wynikami badań pokazujących ten wpływ, a czasopisma poświęcone popularyzowaniu wiedzy naukowej przedrukowują nierzetelne i nieaktualne teksty, zamiast przedstawić czytelnikowi aktualny stan wiedzy…
Doskonale Szare, Marcin Popkiewicz, Szymon Malinowski
Fajnie, że tu jesteś. Mamy nadzieję, że nasz artykuł pomógł Ci poszerzyć lub ugruntować wiedzę.
Nie wiem, czy wiesz, ale naukaoklimacie.pl to projekt non-profit. Tworzymy go my, czyli ludzie, którzy chcą dzielić się wiedzą i pomagać w zrozumieniu zmian klimatu. Taki projekt to dla nas duża radość i satysfakcja. Ale też regularne koszty. Jeśli chcesz pomóc w utrzymaniu i rozwoju strony, przekaż nam darowiznę w dowolnej wysokości