Agroekologia to hasło, które pojawia się coraz częściej, gdy mowa o zmniejszaniu negatywnego oddziaływania rolnictwa na środowisko. Na czym polega? W jaki sposób pozwala ograniczać emisje a wspierać pochłanianie gazów cieplarnianych? Kontynuujemy temat hamowania globalnego ocieplenia (mitygacji) oraz przystosowywania się (adaptacji) do zmiany klimatu, a pomaga nam w tym dr hab. Paulina Kramarz, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. 

Ilustracja 1: Dr hab. Paulina Kramarz. Zdjęcie z archiwum PK. 

Szymon Bujalski: Każdy kraj może być samowystarczalny żywnościowy?

Prof. Paulina Kramarz, Instytut Nauk o Środowisku Uniwersytetu Jagiellońskiego, serwis Nauka dla Przyrody: Żyzny Półksiężyc [obejmuje głównie kraje Bliskiego Wschodu oraz część Egiptu i Turcji] jest przykładem miejsca, gdzie obecnie prawie nie da się uprawiać żywności. A przecież to obszar, w którym w ogóle zrodziło się rolnictwo, bo – jak sama nazwa wskazuje – był bardzo żyzny. Między innymi z powodu zmiany klimatu doszło tam jednak do pustynnienia, co doprowadziło do jednej z pierwszych wojen klimatycznych. Niemożność uprawiania żywności spowodowała migracje ludności z wsi do miast, a w rezultacie ich bardzo duże przegęszczenie, które było jednym z powodów Arabskiej Wiosny i potem wojny w Syrii.

Z drugiej strony, jeżeli temperatura i wilgotność na to pozwalają, istnieją metody umożliwiające uprawy nawet w trudnych rejonach. To metody stosowane przez wieki, do których teraz częściowo się wraca.

Takie jak?

Jak choćby agroekologia.

Czyli?

Często nazywam agroekologię rolnictwem ekologicznym z dodatkiem społecznym. Są to takie metody wytwarzania żywności, które opierają się na doświadczeniu i wiedzy rolników, ale obecnie również na najnowszej wiedzy, choćby na temat funkcjonowania gleby czy organizmów, które mogą zastąpić pestycydy i nawozy sztuczne. Agroekologia to także wytwarzanie żywności lokalne i sezonowe. W taki sposób, by każda osoba miała dostęp do wystarczającej ilości dobrej jakości żywności, a osoby ją wytwarzające – żeby miały dobrą zapłatę. 

Ilustracja 2: Sklep warszawskiej Kooperatywy Spożywczej “Dobrze”. Zdjęcie: J. Baranowska (Organiczni). 

W aspekcie społecznym istotne jest też łączenie społeczności wytwarzających żywność, np. w sprawnie działające spółdzielnie, żeby odejść od praktyki, gdzie prawie każdy gospodarz ma swój park maszynowy. Kolejny element to łączenie wytwórców z konsumentami, m.in. poprzez kooperatywy społeczne i rolnictwo wspierane przez społeczność. W takim przypadku z góry płaci się rolnikowi za wytwarzanie żywności, obdarzając go zaufaniem. Gdy jednego produktu z jakiejś trudnej do przewidzenia przyczyny zabraknie, nie ma więc problemu, by zastąpić go innym. Czyli coraz większą rolę odgrywają nawzajem wspierające się wspólnoty.

Na czym polega ten ekologiczny sposób wytwarzania żywności?

Na danym terenie nie ma wielkoobszarowych monokultur, a jest wiele różnych upraw. Rośliny mogą rosnąć dokładnie na tym samym terenie, ale może to też być wiele poletek z różnymi uprawami poprzedzielanych miedzami czy zadrzewieniami. Nawet jak przyjdzie jakaś klęska – pożar, powódź, gradobicie – to przy dobrym ustaleniu upraw zawsze coś przeżyje. Zadrzewienia mogą powodować rozbicie coraz częstszych wichur i pomóc zatrzymać rozprzestrzenianie się pożarów. Trudno znaleźć też owada [pasożyta – przyp. red.] żerującego na dwóch uprawach, np. pszenicy i jabłkach. Tego rodzaju polikultury prowadzą więc do zwiększenia bezpieczeństwa żywnościowego, jednocześnie chroniąc przy tym bioróżnorodność. Z badań m.in. dr Adama Zbyryta wiemy, że na wschodzie Polski dzięki wolnemu wypasowi krów w urozmaiconym zadrzewieniami terenie jest więcej bocianów. Zapewne jest też więcej innych ptaków i owadów.

Jak agroekologiczne podejście przekłada się na efekty?

Badania pokazują, że jeżeli ludziom na Globalnym Południu [Ameryka Południowa, Ameryka Środkowa, Afryka, częściowo Azja – przyp. red.] pozwoli się na wytwarzanie żywności w oparciu o doświadczenie poprzednich pokoleń, znajomość terenu oraz uwarunkowań klimatycznych, to wydajność rolnictwa może być nawet o 93% wyższa niż w rolnictwie konwencjonalnym. Jest to możliwe również dlatego, że osoby te znają odmiany i gatunki lokalne. 

Ilustracja 3:  Lud Quechua w peruwiańskich Andach otacza opieką i gospodaruje na terenie Parque de la Papa (“Parku Ziemniaczanego”), górskiego regionu, z którego wywodzą się ziemniaki. Zdjęcie: Sara A. Fajardo, International Potatoe Center (licencja CC BY-NC 2.0)

Niedawno w Scientific American pojawił się bardzo ciekawy artykuł na ten temat. Chodziło o metody agroekologiczne stosowane w Indiach w trakcie lockdownu. Przy odpowiednio dobranych roślinach i zwierzętach, które są źródłem nawozu, rolnicy radzili sobie naprawdę dobrze. Na niewielkiej powierzchni niecałych dwóch hektarów byli w stanie zapewnić żywność kilku tysiącom osób i nawet rozdawać ją na zewnątrz. Do tego w gospodarstwie pracowały i osoby z ludności rdzennej, i osoby należące kiedyś do kasty wykluczonych. 

Zdaję sobie sprawę, że ludzi bardzo trudno do tego przekonać. Są jednak dane pokazujące, że zwykły zabieg proekologiczny, który został wymyślony 1500 lat temu, powoduje wyższe plony i ich większą odporność na zmieniające się temperatury i wilgotność. Mam na myśli płodozmian.

Dlaczego jest tak skuteczny?

W jednym miejscu nie hoduje się cały czas tej samej rośliny, więc gleba nie wyjaławia się tak bardzo. I tyle wystarczy. Jeśli do tego wprowadzi się tzw. międzyplony, czyli uprawy innych roślin przed i po głównej uprawie, możemy dodatkowo zyskać „zielone nawozy”.

Czyli?

To np. rośliny motylkowe, które mają w swoim układzie korzeniowym symbiotyczne bakterie wiążące azot. Do tego sprawiają, że gleba nie jest cały czas wystawiona na wysychanie, a więc chronią ją.

Jaki potencjał drzemie w agroekologii?

Przede wszystkim musimy zacząć oszczędzać, również energię. Rolnictwo jest jedną z dziedzin, gdzie można jej zaoszczędzić mnóstwo. W rolnictwie konwencjonalnym praktycznie do każdej czynności używa się jakiejś maszyny na olej napędowy, które są w każdym większym gospodarstwie. Jeśli nie stosujemy nawozów sztucznych i chemicznych środków ochrony upraw, odpadają nam fabryki, maszyny z nimi powiązane, bo nie ma potrzeby ich produkcji. Nie ma też potrzeby wydobywania surowców do ich produkcji, m.in. metanu.

Ilustracja 4:  Łubin to jedna z roślin motylkowych powszechnie wykorzystywana jako poplon czy międzyplon. Zdjęcie: Karl Egger (licencja Pixabay). 

W agroekologii w ogóle nie ma maszyn?

Jeżeli mamy niewielkie gospodarstwa albo nieduże poletka, to trudno używać na nich wielkoskalowe maszyny rolnicze jak kombajny. Na pewno nie w tak dużym zakresie. W pozytywnie ekstremalnym podejściu do agroekologii, jakim jest permakultura [samoregulujący się system rolniczy wzorowany na ekosystemach naturalnych -przyp. red.], dobrze ustawiony system praktycznie nie wymaga nakładów pracy. Wystarczy odpowiednie poukładanie interakcji między roślinami, opartej na wiedzy biologicznej i doświadczeniu, oraz połączenie upraw z hodowlą zwierząt, co wspomaga nawożenie gleby. Otrzymujemy wówczas coś na kształt zamkniętego systemu, w którym rośliny nawzajem się chronią (z pomocą dobrze funkcjonującej gleby) i wraz ze zwierzętami wytwarzają żywność. W ten system, zresztą podobnie jak w agroekologii, włączony jest również człowiek – jako jeden z konsumentów, ale i producent nawozów naturalnych.

Permakultura może być stosowana na dużą skalę?

Nie znam danych na temat wielkoskalowych permakultur, ale jednym z przykładów jest 15-hektarowe gospodarstwo w Belgii, które nadwyżki żywności sprzedaje. Z tyłu głowy cały czas musimy też mieć złą organizację i nadmiar wytwarzanej żywności. 

Wróćmy więc do tej lokalności i jej znaczenia dla całego, globalnego systemu wytwarzania żywności. Mało kto wie, ale większość kupowanych w Polsce róż pochodzi z Kenii. Zamiast żywności uprawia się tam kwiaty m.in. dla Europy. Musimy skończyć z takimi fanaberiami i oddać tereny dzikiej przyrodzie albo ludności lokalnej do produkowania żywności na swoje potrzeby. Nie może być tak, że pasza do hodowli zwierząt w Chinach czy Europie jest uprawiana w kompletnie innej części świata.

Dobrym przykładem jest też awokado – wydawałoby się świetny zamiennik mięsa, bo jest dobrym źródłem substancji odżywczych. Byłoby w porządku, gdyby raz na jakiś każdy mógł je sobie zjeść. Ale tylko z powodu rosnącej popularności na Globalnej Północy, jego uprawy zamieniły się w ogromny przemysł, pod który wycina się dżungle, a ludom rdzennym zabiera się tereny, na których do tej pory żyły. Kolejny przykład to komosa ryżowa. Pochodzi z Ameryki Południowej, gdzie była bardzo popularnym pożywieniem. Obecnie uprawia się ją tam masowo, znów dla Globalnej Północy, przez co robi się za droga dla miejscowej ludności. Albo produkcja białka roślinnego. Przerabia się coś, co można jeść bez przerabiania, by zrobić kiełbaskę zapakowaną dodatkowo w masę plastiku.

Czy będzie to kiełbaska z białka grochu, czy groszek konserwowy i tak zapakować go trzeba.

Chodzi o to, by pakować produkty tylko wtedy, gdy to konieczne. Nie wymyślajmy co raz to nowych sposobów na zapakowanie czegoś w plastik.

Ilustracja 5:  Plantacja komosy ryżowej. Zdjęcie: Heinz Plenge (FAO/MINAG, licencja CC-BY-NC-SA).

Niektórzy tłumaczą, że kupują co raz to nowe rzeczy – na przykład dania gotowe – bo nie mają czasu gotować albo nie lubią.

I tu dochodzimy do kolejnej rzeczy, czyli ekonomii ekologicznej. Różne badania pokazują, że gdy pracujemy mniej dni w tygodniu, jesteśmy bardziej wydajni, bardziej szczęśliwi i podejmujemy działania bardziej korzystne dla środowiska, ale emitujemy też mniej gazów cieplarnianych (choćby z powodu ograniczonego przemieszczania się). 

Niektóre osoby, jak np. prof. Ewa Bińczyk, proponują, byśmy pracowali trzy dni w tygodniu i mieli dwa miesiące urlopu. Mielibyśmy wtedy znacznie więcej czasu, by odpocząć, zajmować się hobby czy właśnie gotować. Moglibyśmy też więcej gotować wspólnie, spożywać razem posiłki, bo obecnie trochę zapomnieliśmy, że to coś, co bardzo mocno sprzyja budowaniu relacji międzyludzkich. Ci, którzy nie lubią gotować, mogliby zaś korzystać np. z sieci niedużych knajpek na każdym osiedlu, dostępnych spacerem z domu – ze zdrową żywnością, z towarzystwem innych ludzi.

Dlaczego lokalność jest tak ważna?

Z jednej strony chodzi o emisje związane z jej transportem. Ale bardzo ważne jest też to, że dochodzi do przerwania połączeń w ekosystemach. W normalnym ekosystemie zwierzęta zjadają rośliny, wydalają odchody, a jak umrą, ich ciała rozkładają się w danym ekosystemie. Rośliny dzięki mają dostęp do substancji odżywczych, z których (z udziałem dwutlenku węgla i energii słonecznej) wytwarzają swoje tkanki, zjadane przez inne organizmy. I wszystko się kręci w obiegu materii i energii. Obecnie mamy kompletne rozerwanie połączeń, które powinny być podstawą w wytwarzaniu żywności w systemie gospodarki cyrkularnej, na którą musimy przestawić właściwie całą naszą cywilizację.

Mięso krowy hodowanej w systemie ekologicznym będzie znacznie mniej szkodliwe dla środowiska? 

Chcę podkreślić: nie chodzi o to, żebyśmy hodowali tyle krów, ile obecnie, lecz o maksymalne ograniczenie chowu zwierząt. A jeżeli już je hodujemy, to róbmy to w sposób przyjazny dla środowiska i z maksymalnym zapewnieniem dobrostanu. W Niemczech są naciski, by zacząć hodować świnie w wolnym chowie, bo w systemie zamkniętym mają bardzo złe warunki. Ale jeśli będzie to wolny chów przy tej samej skali, to się nie pozbieramy –-nie ma na to miejsca na Ziemi. To w ogóle nie wchodzi w grę.

Ilustracja 6: W gospodarstwie “Oikos” Marcina Wójcika krowy są hodowane w systemie agroleśnictwa. Przeczytasz o tym więcej w wywiadzie z właścicielem. Zdjęcie z archiwum M. Wójcika. 

Wracając do pytania, są badania pokazujące, że jeśli krowy są hodowane w systemie agroleśnictwa (wielogatunkowe łąki z zadrzewieniami) i nie są karmione wysokobiałkowymi paszami, produkują znacznie mniej metanu.

O ile?

Znane mi dane z Kolumbii pokazują, że o około 70% mniej w przeliczeniu na hektar. Czyli naprawdę dużo. Poza tym system agroleśny – jakkolwiek okropnie to nie zabrzmi – jest bardziej wydajny. W tym sensie, że większe przyrosty masy oraz większą ilość mleka uzyskuje się z mniejszej powierzchni w porównaniu do hodowli przemysłowych (pamiętajmy, że w tych ostatnich zwierzęta albo całkowicie, albo częściowo są karmione paszą uprawianą/wyprodukowaną w innym miejscu).

A więc wykorzystujemy mniejszą powierzchnię, powstaje znacznie mniej metanu, tworzy się bardziej różnorodne środowisko. Taka hodowla też wspomaga regenerację gleby. To da się zrobić. Jest prawie niemożliwe, żebyśmy jako ludzkość przestali jeść mięso. Musimy jednak drastycznie ograniczyć i hodowlę, i konsumpcję. Wtedy tak produkowane mięso, jeśli ktoś chce już je zjeść, powinno być rarytasem. Podobnie awokado.

Co to znaczy „drastycznie”?

Spróbujmy odwrócić proporcje. Obecnie 77% powierzchni rolnych przeznaczanych jest na wszystko, co wiąże się z hodowlą zwierząt. Jednocześnie produkcja ta zaspokaja zaledwie 17% zapotrzebowania energetycznego ludzkości. Przy odwróconych proporcjach żywność roślinna wystarcza dla ponad 20 miliardów ludzi… Czyli na tak prostym przykładzie widać, ile terenów moglibyśmy oddać dzikiej przyrodzie – nawet zakładając, że będzie nas 10 mld.

Przyjmijmy, że chcemy odwrócić proporcje, o których pani wspomniała. Co dalej warto zrobić?

W pierwszej kolejności zamknijmy wszystkie fermy przemysłowe. Nie tylko wiążą się z ogromnym cierpieniem zwierząt, ale to również czyste marnotrawstwo zasobów naszej planety. Skoncentrowany chów zwierząt sprawia, że są one mniej odporne np. na choroby – zwłaszcza, że najczęściej hoduje się jedną odmianę, przez co zróżnicowanie genetyczne jest bardzo małe. No i duże zagęszczenie ułatwia rozprzestrzenianie się chorób, co już po doświadczeniach obecnej pandemii dobrze wiemy. Do tego, gdy przychodzi jakaś klęska – wojna, pożar, epidemia – tysiące, setki tysięcy, a nawet milionów zwierząt giną. 

Ilustracja 7: Farma świń, zdjęcie Kim Bartlett – Animal People, Inc. (licencja CC BY-NC 2.0).

Kiedy w kilkutysięcznej fermie zachoruje tylko parę świń, zabija się wszystkie. A zwierzęta te wcześniej zostały przecież czymś nakarmione. Na przykład – kura, żeby przyrosnąć o 1 kg, musi zjeść około 3 kg paszy. Zabijając i „utylizując” ją, tracimy nie tylko kurę (która wówczas nie jest pożywieniem), ale wszystko to, co zostało użyte do jej wyhodowania. Obecnie trwa epidemia ptasiej grypy, w tamtym roku Polskę obiegła wiadomość o „utylizacji” dziesiątków milionów ptaków w województwie mazowieckim. Proszę policzyć ile milionów ton paszy, którą karmiono te kury się zmarnowało. Przy czym przemysłowy chów zwierząt działa na prąd, pojawiają się również ogromne problemy z zanieczyszczeniem środowiska pochodzącym z gnojowicy w postaci m.in. emisji podtlenku azotu, zanieczyszczenia wód i gleb. 

Na razie takie fermy nie są jednak zamykane, a dotowane. Niestety, Unia Europejska dalej przyznaje najwięcej największym gospodarstwom, bo wielkość dopłat zależy od posiadanej liczby hektarów i zwierząt, a nie np. od jakości wytwarzanej żywności. W ten sposób dotowane jest wielkoskalowe, przemysłowe rolnictwo. 

Plus wspominane przeze mnie przenoszenie kosztów środowiskowych do innych krajów, gdzie np. uprawia się rośliny na paszę. Ceny mięsa czy nabiału są przez to niższe, od wielu roślinnych produktów wysokobiałkowych (np. fasoli), co powoduje, że ludzie zamiast kupować roślinne produkty, wybierają mięso. Dotacje sprawiają też, że te pozornie tanie produkty są eksportowane, powodując likwidację hodowli w innych państwach. Dlatego na dzisiaj nawet rolnictwo ekologiczne, które jeszcze nie oznacza agroekologii, jest mało konkurencyjne. 

Rolnikom wytwarzającym żywność lepszej jakości bardzo trudno jest konkurować z niskimi cenami żywności wytwarzanej przemysłowo. To podstawowy problem. I bardzo niepokojące jest to, że w związku z wojną w Ukrainie niektóre środowiska chcą zmienić zapisy Zielonego Ładu, zgodnie z którymi co najmniej 25% gospodarstw rolnych w Europie powinno być ekologiczne. W Polsce to dziś zaledwie 3% gospodarstw.

Co jeszcze warto zmienić?

Trzeba zapewnić rolnikom i rolniczkom lokalne rynki. Tak, by mieli zagwarantowane, że za dobrą cenę sprzedadzą żywność u nas w kraju. Nie skupiajmy się na eksporcie, tylko na wytwarzaniu żywności dla lokalnych społeczności. Eksport żywności powinny być minimalny. Tymczasem dziś na fermach przemysłowych dochodzi do takiej skali nadprodukcji, choćby wspominanych kur, że ich właściciele niemal się proszą, aby znaleźć im rynek zbytu. 

Ilustracja 8: Wielkoskalowa ferma drobiu. Zdjęcie: Otwarte Klatki (licencja CC BY 2.0). 

Można więc powiedzieć, że chodzi o proste do wyobrażanie rzeczy, które w naszym świecie wprowadzić jest jednak bardzo trudno.

Jakie widzi pani największe przeszkody na drodze?

Co tu dużo mówić: lobbing koncernów. To za nim idzie tak duży opór środowiska rolniczego przed zmianami. Dlatego to, co możemy zrobić jako społeczeństwo, to przede wszystkim rozmawiać ze sobą. Być w dialogu ze środowiskami rolniczymi, a nie obwiniać je za to, co się dzieje.

Postulaty agroekologii zakładają zresztą, by nie unikać polityki. Inne dotyczą podkreślenia roli kobiet i młodych ludzi. Dlaczego to tak ważne?

W przypadku młodych ludzi chodzi o to, że wieś się starzeje. Z powodu uprzemysłowienia rolnictwa w całej Europie zniknęło 10 mln gospodarstw rolnych, a w Polsce w ostatnich 10 latach – ok. 190 tys. Młodzi nie chcą zostawać na wsi. M.in. dlatego, że ceny skupu są tak niskie, że bardzo często nie pokrywają nawet kosztów produkcji. Stąd też może to prowadzić do konieczności zwiększania liczby zwierząt hodowlanych, co oznacza więcej pracy. Jest więc dużo pracy, a zarobki są bardzo niepewne. 

Jeśli doprowadzimy do starzenia się i wyludniania wsi, co w Europie i Polsce ma miejsce na masową skalę, skończymy z gigantycznymi fermami i uprawami mniej lub bardziej obsługiwanymi maszynowo i elektronicznie. Ale to będzie miało bardzo krótkie nogi – bo przypominam, musimy oszczędzać energię, bez względu na jej źródło. Młodym trzeba więc umożliwić zmiany, pomóc im w tym. Jeśli zmienią się warunki pracy, bycie rolnikiem czy rolniczką nie musi oznaczać niekończącego się stresu i niepewności. Są również badania pokazujące, że wytwarzanie żywności dobrej jakości bardzo pozytywnie wpływa na psychikę osoby, która się tym zajmuje. To w sumie logiczne. Gdy robisz coś dobrej jakości i wiesz, że sprawi to komuś przyjemność, cieszysz się z tego. Jesteśmy przecież gatunkiem społecznym, nie wszyscy chcą się pozabijać i wykorzystywać innych.

Jeżeli chodzi o kobiety, to u nas tego problemu za bardzo nie widać. Ale perspektywa Globalnej Północy to jakieś 2 mld osób. Cała reszta to Afryka, Ameryka Południowa, Azja, gdzie kobiety są głównymi osobami zaangażowanymi w wytwarzanie żywności. Stąd konieczność ich docenienia.

Ilustracja 9: Kenijskie kobiety przy pracy. Zdjęcie: Kabai Ken (licencja CC BY-SA 4.0). 

Zresztą choć u nas rolnictwo zrobiło się męskim zajęciem, zasługi kobiet są ogromne. Mam na myśli coś, czego często nie widać: darmową pracę kobiet. Nawet jeżeli nie wszystkie jeżdżą traktorami, to nie znaczy, że nie pracują. Opiekują się dziećmi i osobami starszymi, wykonują prace domowe, gotują itd. Przyjmuje się to za oczywiste, a przecież bez tego obecny system ekonomiczno-społeczny nie byłby w stanie funkcjonować.

Dlaczego z perspektywy agroekologii potrzebna jest hodowla zwierząt?

Nie tylko z perspektywy agroekologii, ale po prostu z perspektywy wytwarzania żywności przyjaznego środowisku. Dążymy przecież do gospodarki cyrkularnej, a w rolnictwie do naśladowania ekosystemów naturalnych, których częścią są zwierzęta roślinożerne. W ekosystemie pierwszym składnikiem jest tzw. produkcja pierwotna, czyli rośliny. Kolejne elementy to wszystkie organizmy, które na nich żerują oraz na sobie nawzajem – roślinożercy, drapieżniki, ale i wszelkiego rodzaju pasożyty i organizmy żywiące się martwą materią organiczną. Można zobrazować to w postaci koła obiegu materii i energii znanego wszystkim ze szkoły, ale to oczywiście bardzo skomplikowana sieć.

Dlatego też zaledwie ułamek potomstwa każdego organizmu przeżywa do dorosłości. Jest też tak w przypadku zwierząt roślinożernych – są po prostu pokarmem dla innych organizmów. Podobnie powinien funkcjonować ekosystem rolniczy. Zwierzęta roślinożerne lub wszystkożerne (jakimi są choćby świnie) żywią się roślinami, dla nas np. niestrawnymi jak trawy, resztkami po plonach, resztkami jedzenia. Jeżeli są chowane i hodowane z zachowaniem dobrostanu, ich odchody są świetnym nawozem naturalnym i mają bardzo duże właściwości glebotwórcze. Nie tylko dają więc substancje odżywcze roślinie, ale i wzbogacają warstwę próchniczą, tworząc glebę.

I nie można tego obiegu materii zapewnić w taki sposób, by nie zabijać zwierząt?

Niektóre osoby przekonują mnie, że da się to zrobić bez zwierząt, bo istnieją np. gnojówki roślinne albo kompost. Na niewielką skalę na pewno. Ale choćby w przypadku Polski musimy pamiętać, że większość gleb jest słabej jakości, do tego postępuje degradacja gleb spowodowana uprzemysłowieniem rolnictwa.

Ilustracja 10: Zwierzęta wszystkożerne mogą żywić się częściowo resztkami. Zdjęcie z archiwum Marcina Wójcika (patrz wywiad).

Kolejnym problemem są susze. Zdegradowane gleby, pozbawione warstwy organicznej, praktycznie nie zatrzymują wody. A właściwie prowadzony chów i hodowla zwierząt pozwala przywrócić, a potem utrzymać dobrą jakość gleby – z pożytecznymi mikroorganizmami, z substancjami odżywczymi dla roślin, z warstwą organiczną. Takie gleby zatrzymują nawet gwałtowne opady, podobnie jak naturalne ekosystemy leśne czy łąkowe. Zresztą te ostatnie bardzo często są tworzone właśnie przez roślinożerne zwierzęta. W przyrodzie większość ich potomstwa nie dożywa dorosłości, giną też dorosłe osobniki, zabijane przez inne organizmy – zwierzęta, pasożyty. 

Rezygnacja z zabijania ma przede wszystkim wymiar etyczny, który w pełni rozumiem. Ale jednocześnie, jako biolożka, nie mogę zaprzeczyć istnieniu śmierci, ale i okrucieństwa w przyrodzie. Przyroda nie jest ani dobra, ani zła, nasz gatunek zaś z pewnością mógłby ograniczyć i cierpienie, i zabijanie nie tylko innych gatunków, ale również swojego własnego. To, że tak się nie dzieje – cóż, jednym z powodów jest również uprzemysłowienie rolnictwa, w tym fermy przemysłowe. Żeby to zmienić, musimy zacząć ze sobą rozmawiać, a nie okopywać się w swoich poglądach, co prowadzi nie do merytorycznej dyskusji, a kłótni i awantur. Ku satysfakcji i zyskom najbogatszych, zarabiających na coraz to nowych podziałach w społeczeństwach. 

Rozmawiał Szymon Bujalski

Dr. hab. Paulina Kramarz – profesora nadzwyczajna Uniwersytetu Jagiellońskiego w Instytucie Nauk o Środowisku, jest współautorką publikacji dotyczących ekologii bezkręgowców lądowych, z czego część dotyczy ekotoksykologii, upraw GMO oraz biologicznej ochrony upraw. Obecnie zajmuje się przede wszystkim aspektami ewolucyjnymi i ekologicznymi fizjologii owadów oraz popularyzacją nauki. Współpracuje z organizacjami pozarządowymi oraz ruchami oddolnymi. Współtworzyła i współprowadzi portal popularnonaukowy Nauka dla Przyrody.

Fajnie, że tu jesteś. Mamy nadzieję, że nasz artykuł pomógł Ci poszerzyć lub ugruntować wiedzę.

Nie wiem, czy wiesz, ale naukaoklimacie.pl to projekt non-profit. Tworzymy go my, czyli ludzie, którzy chcą dzielić się wiedzą i pomagać w zrozumieniu zmian klimatu. Taki projekt to dla nas duża radość i satysfakcja. Ale też regularne koszty. Jeśli chcesz pomóc w utrzymaniu i rozwoju strony, przekaż nam darowiznę w dowolnej wysokości