– Na 200 hektarach utrzymuję ok. 120 krów, nie karmię ich paszą z soi czy kukurydzy, mam bardzo dużo drzew, a 100% użytków rolnych to użytki zielone. W kontekście emisji gazów cieplarnianych pytanie nie brzmi więc, czy bilans jest ujemny, tylko na jak dużym minusie jestem – przekonuje Marcin Wójcik. Jak prowadzi się gospodarstwo ekologiczne, nastawione na rolnictwo regeneratywne, i jak w praktyce wygląda wdrażanie rozwiązań ograniczających globalne ocieplenie (mitygacja) w rolnictwie? Zapytaliśmy o to beskidzkiego hodowcę bydła współpracującego z Instytutem Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa PIB w Puławach i innymi ośrodkami naukowymi. 

Marcin Wójcik - rolnik zajmujący się rolnictwem regeneratywnym stoi na polu pośród krów. W tle widać góry.
Ilustracja 1: Marcin Wójcik w swoim gospodarstwie. Zdjęcie: archiwum prywatne M.W.  

Szymon Bujalski: Jest pan rolnikiem nowych czasów czy starych czasów?

Marcin Wójcik: Nowych czasów. Przy czym rozumiem przez to powrót do starych czasów. Do wiedzy naszych dziadków. Chodzi o to, aby współdziałać z naturą i wykorzystywać w pełni jej potencjał do produkcji, równocześnie nie szkodząc jej. Powinniśmy zacząć doceniać wiedzę naszych przodków. Przykładowo agroleśnictwo często jest określane jako innowacja w rolnictwie. Innowacja, która była stosowana już w średniowieczu… Do dziś w niektórych regionach Polski możemy jeszcze spotkać drzewa owocowe na miedzach, a w innych częściach świata np. świnie wypasane w luźnych zadrzewieniach dębowych, z których pozyskuje się jedną z najdroższych szynek – Jamon Iberico. 

Agroleśnictwo znajduje też odzwierciedlenie w historycznych aktach prawnych. W Polsce pierwsze zapisy dotyczące „ochrony zasobów przyrody” (1347 r.) znalazły się w statutach Kazimierza Wielkiego. I tak za wyrąb dębów w cudzym lesie przewidziano „przepadek narzędzia zbrodni” – siekiery. Recydywistom groziła konfiskata koni lub wołów. Dębiny chroniono nie ze względu na drewno ani z chęci ochrony przyrody. Prawie 100-krotnie więcej można było zarobić na mięsie świń opasanych żołędziami niż na drewnie.

Jak powrót do starych czasów wygląda w pańskim przypadku?

Sadzę drzewa, w tym stare odmiany wysokopiennych drzew owocowych, troszczę się o różnorodność biologiczną w gospodarstwie. W nowym ujęciu istotny jest też aspekt klimatyczny, czyli zbilansowanie [zrównoważenie – przyp. red.] emisji gazów cieplarnianych na poziomie gospodarstwa, a wręcz doprowadzenie do bilansu ujemnego. Uważam, że w tej chwili zrównoważenie rolnictwa to zbyt mało. Powinniśmy pójść o krok dalej w kierunku rolnictwa regeneratywnego.

Czyli?

Rolnictwo regeneratywne to takie, które sprzyja zwiększeniu ilości zasobów, a nie zubażaniu, zwłaszcza w kontekście gleby. To również rolnictwo, którego celem jest odnoszenie nie tylko korzyści ekonomicznych, lecz także środowiskowych i społecznych oraz poprawa komfortu psychicznego ludzi. Na rolnictwo regeneratywne składają się takie elementy, jak systemy rolno-drzewne (agroleśnictwo), systemy bezorkowe, polikultura i produkcja mieszana, key-line farming, holistyczne systemy wypasu czy biowęgiel. Większość z nich stosuję w swoim gospodarstwie.

Krowy na pastwisku leśnym.
Ilustracja 2: Agroleśnictwo to system, w którym na tym samym gruncie prowadzi się jednocześnie gospodarkę rolną i leśną. Zdjęcie: M. Wójcik.

Które na przykład?

Agroleśnictwo, czyli systemy rolno-drzewne. Spośród 274 hektarów, jakie zajmuje nasze rodzinne gospodarstwo, ok. 70 hektarów to las i zakrzaczenia. Każdego roku dosadzam kolejnych kilka tysięcy drzew. Co ważne podkreślenia: na gruntach rolnych, nie leśnych. Bo agroleśnictwo to taki system użytkowania gruntu rolnego, w którym równocześnie prowadzi się gospodarkę rolną i drzewną. To nie jest rolnictwo w lesie, to nie są drzewa, które przypadkowo gdzieś sobie wyrosły. To świadomy system. Kluczową rolę odgrywa w nim dostęp światła. Z jednej strony nie można dopuścić do tego, by cień z drzew blokował rozwój upraw i produkcję rolną, z drugiej jeśli drzew będzie za mało, nie osiągniemy oczekiwanego efektu. 

Niektóre zakrzaczenia i nieużytki w swoim gospodarstwie przekształciłem na zadrzewione pastwiska – wyciąłem pojedyncze drzewa, które dawały najwięcej cienia i nie rokowały zbyt dobrze. Potem wystarczyło wpuścić krowy, które same zrobiły resztę roboty, przekształcając ubogie gatunkowo ziołorośla i jeżyniska w piękne wielogatunkowe łąki.

Kiedy możemy mówić, że gospodarstwo stawia na agroleśnictwo?

W agroleśnictwie wyróżnia się pięć podstawowych systemów:

  • uprawę alejową, gdy np. zboża lub warzywa rosną między rzędami drzew, które chronią je przed słońcem i wiatrem, dodatkowo zwiększając ilość wilgoci w glebie i bioróżnorodność;
  • ogrody leśne, które są zagadnieniem bliższym permakulturze. Wykorzystują one piętrową budowę jak w lesie oraz wzajemne oddziaływanie na siebie gatunków;
  • pasy buforowe służące ochronie wód, które powstrzymują spływ nawozów do cieków wodnych;
  • pasy wiatrochłonne, które chronią przed wiatrem, erozją wietrzną gleby oraz coraz częściej występującymi w Polsce burzami piaskowymi;
  • sylwopastoralizm, czyli wypas zwierząt na zadrzewionych pastwiskach.

Teren, który przez długie lata był nieużytkiem, udało mi się przekształcić właśnie w takie pastwisko. W innym miejscu zrobiłem plantacyjną uprawę szybkorosnących drzew leśnych, pod którymi pasie się bydło. Ale takie pastwiska można też tworzyć np. w tradycyjnych sadach, osiągając przy tym wymierne korzyści. Znam pewne gospodarstwo na Sądeczczyźnie, które w roku [z dobrymi cenami – red.] na jabłka uzyskuje większe zyski z jabłoni niż z bydła.

Gospodarstwo regeneratywne Marcina Wójcika z lotu ptaka.
Ilustracja 3: W gospodarstwie Marcina Wójcika znajdziemy obszary przeznaczone pod różnego typu uprawy czy hodowlę, tereny uprawne sąsiadują i łączą się z zadrzewionymi, wspierana jest bioróżnorodność. Zdjęcie: M. Wójcik. 

Dzięki agroleśnictwu możemy otrzymać więc wiele korzyści: owoce, biomasę w postaci drewna na opał, do tartaków oraz zrębek, zioła i grzyby, paszę dla zwierząt. Dodatkowo chronimy wody i gleby, dbamy o stabilność ekosystemów, łagodzimy zmiany klimatu, zwiększamy żyzność gleby, wspieramy różnorodność biologiczną na obszarach wiejskich, poprawiamy mikroklimat i dobrostan zwierząt, a także zwiększamy atrakcyjność turystyczną wsi. 

Kolejne ważne rozwiązanie, które stosuje pan w gospodarstwie to?

Holistyczne systemy wypasu zwierząt. To metoda, którą wymyślił Allan Savory. W jednym z przykładów pokazuje, jak można zazielenić pustynię. Metoda ta opiera się na krzywej wzrostu trawy i gospodarowaniu w czasie jej intensywnego wzrostu, gdy dochodzi do największej sekwestracji węgla i jest najwięcej aparatu asymilacyjnego [części roślin, w których możliwe jest zachodzenie fotosyntezy]. Z punktu widzenia ekonomicznego to najlepszy model do gospodarowania trawami. 

Stosowanie metody w praktyce polega na tym, że dzielimy pastwisko na więcej [mniejszych] kwater. Jeśli zwierzęta mają duże kwatery, wyjadają najpierw najlepsze fragmenty pastwiska, a gorsze zostawiają. Przez to, że są na kwaterze dłużej, zdążą zgryźć tę samą roślinę dwa, czasem trzy razy, powodując, że cenniejsze gatunki często wypadają z runi pastwiskowej. 

Gdy podzielimy kwaterę na mniejsze, zmuszamy zwierzęta, żeby zjadały inne, mniej smakowite rośliny. Żeby tak się stało, trzeba stworzyć konkretny plan wypasu, nie dopuszczając, żeby zwierzęta wygryzły ruń do zera. Jeśli do tego dopuścimy, gleba pozostaje praktycznie bez osłony i jest narażona na przesychanie. Ponadto korzenie przestaną rosnąć na kilkanaście dni. A czym krótsze będą, tym bardziej narażamy roślinę na wysychanie i tym mniejsza jest produkcja [przyrost runi pastwiskowej – red.]. 

Pastwisko w gospodarstwie regeneratywnym Marcina Wójcika.
Ilustracja 4: Skuteczne wiązanie węgla w glebie wymaga zadbania o dobry stan trawy pokrywającej pastwiska. Zdjęcie: M. Wójcik.

Dlatego holistyczny system wypasu zwierząt zakłada, że 60-70% runi jest wygryzione, 20-30% zadeptane, stanowiąc osłonę gleby i materiał do budowy próchnicy, a 10% zostaje w pionie, tworząc rezerwuar nasion nie tylko dla łąki, ale i ptaków. Do tego podzielenie pastwiska na więcej kwater sprawia, że łajniaki [bydlęce odchody – przyp. red.] są równomiernie rozłożone, co w konsekwencji poprawia jakość gleby i ogranicza spływ nawozu do cieków wodnych.

Jakie jeszcze praktyki pan stosuje?

Zaczynam wchodzić w takie tematy, jak key-line farming, biowęgiel oraz polikultura i produkcja mieszana.

Key-line farming to system opracowany w latach 60. XX w., którego celem jest zatrzymanie jak największej ilości wody w glebie. Cykle wodny i węglowy wzajemnie się uzupełniają i wspierają. Wszak to węgiel [pierwiastkowy-red.] zawarty w próchnicy jest odpowiedzialny za utrzymanie wody w glebie. Key-line farming zakłada stworzenie jak najlepszych warunków do zatrzymania wody. Wykorzystuje on m.in. rowy konturowe, często połączone z siecią małych zbiorników retencyjnych, z których rozprowadza się wodę w okresach suchych. Innym sposobem zatrzymywania wody jest sadzenie drzew po warstwicy [czyli sadzeniu drzew na zboczu na tej samej wysokości, tak że pas drzew odzwierciedla kształt wzgórza lub doliny – przyp. red.]. Drzewa drenują glebę korzeniami, co pozwala wprowadzić jak najwięcej wody w profil glebowy.

Biowęgiel to z kolei węgiel z materii organicznej, który utrzymuje się w glebie do tysiąca lat. Można powiedzieć, że to aktywny filtr węglowy, który ma bardzo dużą porowatość, co wpływa na jego „pojemność”. Kosteczka węgla drzewnego o wielkości 1 cm3 mogłaby po rozwinięciu pokryć powierzchnię całego boiska piłkarskiego. Jej absorpcyjność jest niesamowita. Dodatkowo biowęgiel odpowiada za utrzymanie nawozów w glebie, budując jej strukturę. W doświadczeniu które realizujemy razem z dr Robertem Borkiem i dr Pawłem Radzikowskim (IUNG PIB w Puławach) w moim gospodarstwie, po jednokrotnym zastosowania biowęgla odnotowaliśmy wzrost przyrostu biomasy łąkowej na poziomie 30%. Pierwsze wyniki badań wkrótce zostaną opublikowane. Są bardzo obiecujące.

W przypadku polikultury chodzi zaś o sadzenie wielu gatunków i utrzymywanie różnych gatunków zwierząt, stawiając na odmiany i rasy rodzime i bardziej odporne. Lokalne i pierwotne rasy mają większe możliwości adaptacyjne oraz dobrze wykorzystują pastwiska o wysokiej bioróżnorodności. Owszem, produkcja często jest trochę mniejsza, ale za to jakość produktów jest dużo wyższa.

Ilustracja 5: Krowy w gospodarstwie Marcina Wójcika to przede wszystkim przedstawicielki rasy limousine i mieszańce rasowe. Zdjęcie: M. Wójcik. 

Ciekawym rozwiązaniem, które chcę wprowadzić do swojego gospodarstwa, są tzw. chicken tractory. Chodzi o to, aby drób podążał na pastwiskach za bydłem. W krowich łajniakach znajduje się dużo larw owadów, a w szczególności much, które stanowią dla drobiu doskonałe źródło wysokojakościowego białka. Pozytywne jest także to, że drób doskonale sanituje pastwisko [ogranicza liczbę larw i jaj pasożytów – red.] oraz rozgrzebuje łajniaki, rozprowadzając nawóz po powierzchni pastwiska.Rolnictwo regeneratywne uzupełniają systemy bezorkowe (ale orki u siebie nie stosuję) i „żywa ziemia”, czyli wspieranie łańcuchów troficznych w glebie np. poprzez kompost, obornik, herbatki kompostowe [płynny nawóz przygotowywany na bazie kompostu – przyp. red.] i tzw. efektywne mikroorganizmy.

Jak duże jest pańskie gospodarstwo?

To gospodarstwo rodzinne, były PGR kupiony w 2003 r. Po jednej trzeciej mamy ja, mój brat Wojciech i ojciec Wiesław. Łącznie to 274 hektary. Gospodarstwo znajduje się w górach, 650 m n.p.m. Okres wegetacyjny jest więc krótki, a gleby płytkie, szkieletowe [z dużą ilości kamieni, żwiru itp. -przyp. red.], piątej i szóstej klasy. Warunki są zatem trudne.

Wszyscy w rodzinie macie takie samo podejście?

Nie, przy czym na miejscu jestem tylko ja, zarządzając gospodarstwem. Brat, weterynarz, ma podobne podejście. Planuje otworzenie lecznicy dzikich zwierząt i reintrodukcję niepylaka apollo [gatunek motyla]. Chce w większym zakresie robić to, co lubi. Ojciec ma trochę inne podejście, co czasami prowadzi do sporów.

Czemu ojciec podchodzi do prowadzenia gospodarstwa inaczej?

Wynika to moim zdaniem z różnic pokoleniowych. Zaszłości takie wciąż można znaleźć w edukacji, także i wyższej, nastawionej na „więcej, szybciej”, na uprzemysłowienie natury. Czyli liczy się przede wszystkim produkcja i ilość, nie ekologia. Ojciec ma też inne podejście do rolnictwa, co wynika z innych czasów, w których się wychowywaliśmy, choć muszę przyznać że w 2005 roku to on właśnie wprowadził gospodarstwo w „certyfikowaną ekologię”. Ekologię, którą każdy z nas rozumie inaczej.  

Drzewa sadzę na gruntach swoich i brata, tato w swojej części nie chce żadnych nowych. Ja wspieram wielogatunkowe, naturalne łąki beskidzkie, a on wolałby wysokoprodukcyjne, siane łąki. Jeżeli dokończę wszystkie projekty, które chcę zrealizować, to myślę, że korzyści będą bardzo duże. I pokażą jasno, że na ekologii, naturze czy sekwestracji węgla można wyjść nawet lepiej niż na gospodarstwie konwencjonalnym, a jakość obroni się przed ilością.

Ilustracja 6: Marcin Wójcik (po prawej) z bratem, Wojciechem. W tle świnie rasy mangalica. Zdjęcie: archiwum prywatne M.W. 

Jakie korzyści przynosi ekologiczna hodowla zwierząt?

Utrzymuję zwierzęta w systemie grass-fed [żywienie trawą – przyp. red.]. Wychodzę z założenia, że – jak sama nazwa wskazuje – zwierzęta trawożerne powinny być żywione trawą. Jeżeli chodzi o jakość mięsa, przede wszystkim na lepsze zmienia się [w nim] profil kwasów tłuszczowych. W porównaniu do mięsa konwencjonalnego w mięsie ekologicznym jest więcej kwasów omega-3, a mniej omega-6. Często powtarzam że zwierzęta u mnie na pastwisku mają swoisty „bar sałatkowy”, one same wiedzą czego w danej chwili im najbardziej potrzeba ze 146 gatunków roślin zielnych porastających moje grunty. 

Obserwuję, że jeżeli dam krowom dostęp do krzewów i drzew, to chętnie zgryzają liście i pędy. W szczególności wierzbę, a ta zawiera naturalne salicylany, ograniczające ilość pasożytów w przewodzie pokarmowy. Te „ziołowe” dodatki są bardzo ważne dla zwierząt, to taka naturalna i tania suplementacja. 

Kolejna sprawa to wspomniane gazy cieplarniane i zbilansowanie gospodarstwa. Bydło żywione zbożami i zamknięte w oborach produkuje znacznie więcej gazów cieplarnianych niż zwierzęta utrzymywane na pastwiskach.

Dlaczego tak się dzieje?

Jest kilka powodów. Obrazowo, żartobliwie i w dużym uproszczeniu tłumaczę ludziom, by spróbowali jeść cały czas fasolę i nie produkowali gazów cieplarnianych. Chodzi zatem m.in. o procesy trawienne żwaczy [żwacz – element układu trawiennego przeżuwacza, przyp. red.]. Ale nie tylko, bo to w przemysłowym chowie można “załatwić” dodatkami paszowymi. 

W całościowym ujęciu badań na temat szkodliwości i produkcji gazów cieplarnianych przez bydło często krowę wyrywa się z kontekstu. To znaczy, że bada się samą krowę lub nawet same procesy trawienne, bez pastwiska i tego, co zwierzęta tam wnoszą. Gdy krowy są żywione w oborze, trzeba dodać nie tylko emisje z ich procesów fermentacyjnych, ale i emisje z produkcji zbóż, soi czy kukurydzy, emisje z wylesiania, nawozów, obornika, paliwa zużytego na zbiór i transport pasz itd. Gdy krowa spędza czas na pastwisku, sama pobiera paszę rosnącą na miejscu. Wiele źródeł emisji jest więc po prostu wyeliminowanych.

Poza tym nawet kiepskie pastwisko łącznie wiąże 0,3-0,5 tony węgla w glebie na hektar, a wielkość ta może sięgnąć nawet i 3,5 tony przy zastosowaniu odpowiednich praktyk. Do tego gdy krowę postawimy na pastwisku, przyczyni się do poprawy obiegu materii. Materia organiczna stanowi tylko 5% składu gleby, pozostałe części to cząstki mineralne (45%), woda (25%) i powietrze (25%). Te 5% jest jednak kluczowe dla żyzności gleby. Jeżeli średnio na hektarze możemy mieć od jednej do czterech krów, to w glebie na tym samym obszarze żyje ok. 15 ton żywych organizmów. Odpowiada to wagowo ok. 30 krowom na hektarze! 

Ilustracja 7: W rolnictwie ekologicznym na 1 m2 przypada ok. 120 dżdżownic. Zdjęcie: Dodo Bird (licencja CC BY 2.0).

Te organizmy to na przykład ok. 7 ton grzybów i 0,5-2 tony dżdżownic (2-4 mln sztuk). Je też trzeba wyżywić, a pokarmem dla nich jest martwa materia organiczna, obornik. Dlatego w rolnictwie ekologicznym na 1 m2 przypada ok. 120 dżdżownic, a w konwencjonalnym – ok. 20. I nawet jeśli w rolnictwie konwencjonalnym jakaś materia organiczna trafi do gleby, nie ma będzie miało jej co rozłożyć.

I nie będziemy wspierać procesu tworzenia próchnicy, co jest fundamentalne.

Zgadza się. 1% próchnicy w glebie na hektarze oznacza zdolność zatrzymania 160-180 m3 wody. To bardzo ważne tak w kontekście zapobiegania suszom, jak i powodziom. Przyjmuje się też, że zawartość węgla organicznego w próchnicy wynosi 50-65%. Węgiel jest również substancją, która “trzyma” nawozy w glebie. Gdy go nie ma, nie ma i próchnicy, a rolnicy stawiają na nawozy mineralne, które następnie są spłukiwane i wymywane, bo nie ma ich co zatrzymać. Niestety, w Polsce co roku ubywa ok. 1,5 cm warstwy gleby, a ilość węgla spada o prawie 0,5 tony na hektarze. Dodatni bilans jest tam, gdzie istnieje dużo pastwisk. Na zachodzie Polski, gdzie rolnictwo jest najbardziej skoncentrowane, ubywa ponad 1 tona węgla na hektar. W Hiszpanii są obszary, gdzie rokrocznie na hektarze tracone jest nawet 90 ton gleby.

Gdybyśmy odwrócili te procesy, poprawa jakości gleby przyniosłaby korzyści nie tylko rolnictwu, ale i klimatowi. Gleby [globalnie – red.] mają potencjał do zgromadzenia 4-5 gigaton CO2 na rok.

Jak zwiększyć ilość węgla w glebie?

Między innymi poprzez dostawę biomasy wraz z roślinami uprawnymi, agroleśnictwo i ochronę gleby podczas jej uprawy. Istotne są też takie techniki, jak recykling i import [dostarczanie substancji organicznych na pole – przyp. red.] źródeł węgla (nawozy organiczne, słoma i inne pozostałości po żniwach, kompost jako polepszacz gleby), stosowanie biowęgla, stawianie na trwałe użytki zielone, zastosowanie pasów buforowych, zwiększanie różnorodności biologicznej czy odpowiedzialne zarządzanie terenami podmokłymi i torfowiskami.

Jeżeli zmienimy system gospodarowania, to w najbliższych 10-20 latach możemy zakumulować na hektarze od 50 do 1000 kg węgla organicznego w glebie. W przypadku użytków zielonych wartość ta może być znacznie wyższa. Oznacza to, że rolnicy mogą przyczynić się do sekwestracji 80-3600 kg CO2 na hektar. 

Wspominał pan dużo o metodach, ale jak ich stosowanie w pańskim gospodarstwie przekłada się na konkretne działania?

Jak już wspomniałem, posiadam powierzchnie przekształcone na pastwiska leśne, nowe nasadzenia na istniejących pastwiskach. Mam też obszary z wykorzystaną sukcesją naturalną, ponad 2 km żywopłotów, 200 m pasów buforowych i trzy pasy przeciwwietrzne o długości 800 m (głównie z graba, brzozy, lipy). Aktualnie przymierzam się do nowego pastwiska agroleśnego. Będę sadził topole, które mają cykl produkcyjny 25-30 lat. 

Chcę także rozwijać plantacyjną uprawę czereśni ptasiej na drewno. Cykl produkcyjny trwa 40 do 60 lat, więc z samej produkcji drewna nie będę miał zbyt wiele korzyści. Zyskuję jednak pozaprodukcyjne aspekty, jak zwiększenie bioróżnorodności czy dodatkowa ochrona gleby i wód. Drzewa te na chwilę obecną rosną w doniczkach, wysadzę je do gruntu, jak będą miały ponad 2,5 m wysokości. Zwiększa to koszty nasadzeń, ale unikam szkód, które spowodowałyby zwierzęta. Sadząc wyższe sadzonki, szybciej wyprowadzę je spoza zasięgu pyska zwierzęcia.

Ilustracja 8: Krowom rasy Limousine niestraszna jest chłodna, górska aura. Zdjęcie: M. Wójcik. 

Dużo jest rolników podobnych do pana?

Prowadzę firmę i sprzedaję mięso m.in. w Warszawie, Katowicach, Wrocławiu. Współpracuję z ok. 40 gospodarstwami, które działają w podobny sposób, co ja. Takich, którzy postawili na agroleśnictwo, jest kilku. Lecz co roku przybywa.

Gdy prowadzi pan szkolenia dla rolników, słuchają z zaciekawieniem czy kręcą nosem i niedowierzają?

Rolników-pasjonatów wyliczę w moim regionie na palcach jednej ręki. Dla każdego priorytetem jest utrzymać się na „powierzchni”, zarobić na życie i rodzinę. Dlatego największym problemem jest rentowność, a najlepszy sposób na przekonanie rolników to pokazanie im, że to wszystko działa w praktyce i może być opłacalne. Ale niezwykle ważne jest też zrzeszanie rolników, którzy dziś ze sobą nie rozmawiają, nie współpracują. Do tego mamy jako społeczeństwo dużo pracy do wykonania w zakresie świadomości klimatycznej, konsumenckiej. Dopóki będzie tak, jak jest, nic nie zmienimy. Integracja środowiska rolników jest niezbędna. Próba stworzenia Karpackiego Systemu Jakości Wołowiny, której obecnie się podejmuję, jest więc także próbą stworzenia społeczności wokół tego tematu.

Często spotykam się z pytaniem czy wierzę w to, że moje szkolenia coś dadzą. Odpowiadam, że jeżeli w tej grupie znajdzie się choć jeden rolnik, który nie wytnie jednego drzewa, to było warto. Doświadczenie i rozmowy poszkoleniowe mówią jednak więcej. Grupa agroleśników w Polsce rośnie.

Pański przypadek pokazuje, że inne podejście do rolnictwa jest ekonomicznie opłacane?

Tak. Ekonomicznie to się spina. Gdy zaczniemy działać razem z innymi rolnikami, jesteśmy w stanie osiągnąć jeszcze lepsze efekty. Brakuje na chwilę obecną efektu skali, a przy tak małym przedsięwzięciu koszty jednostkowe są stosunkowo duże.

Jakie są inne problemy w środowisku rolniczym?

Myślę że podejście do tematu ochrony przyrody. Dopóki będzie się ludziom wmawiało, że ochrona przyrody się nie opłaca, że trzeba do niej dopłacać (choćby w formie różnego rodzaju dopłat), będzie ciężko zmienić coś w szerszym gronie. Nie mówię, że dopłaty środowiskowe są złe, chodzi o to, aby zbudować trwały model rolnictwa zrównoważonego (o regeneratywnym na razie nie wspominam). Najlepiej oparty o mechanizmy rynkowe. Jako członek grupy roboczej Agriculture, Biodiversity and Climate przy EUROSITE uczestniczę w dyskusjach i pracach nad modelem rynkowym wspierającym różnorodność biologiczną i klimat. Rolnictwo też potrzebuje ochrony, a na pewno zmiany podejścia do niego.

Ilustracja 9: Gospodarstwo Marcina Wójcika i okolica. Zdjęcie: M. Wójcik.

Z pewnością nie ułatwia tego średnia wieku rolników. W 2013 r. ponad połowa właścicieli gospodarstw rolnych w Europie miała ponad 55 lat, a jedna czwarta – ponad 65. Dlatego potrzebujemy szkoleń dla młodych ludzi, nowych liderów rolniczych. Potrzebujemy świeżości. Starsze pokolenie stosuje takie techniki rolnicze, jakich się nauczyło wcześniej w duchu „więcej”. A wiadomo że czym skorupka za młodu nasiąknie…

Do tego rolnictwo regeneratywne i generalnie ekologiczne rolnictwo musi stać się popularniejsze. Swego czasu spytałem na zagranicznych targach ekologicznych osoby z Niemiec, czemu biorą wołowinę z Estonii, a nie z Polski, do której jest przecież bliżej. Odpowiedzieli, że w Polsce nie ma z kim rozmawiać. Na szczęście ten ruch zaczyna się budzić coraz mocniej. Myślę, że zmiany te może przyspieszyć obecna sytuacja na rynku. Ceny za tonę nawozów sztucznych wzrosły w ciągu 1,5 roku nawet o 400%, znacząco wzrosły też ceny za paliwo. Koszty produkcji w rolnictwie konwencjonalnym rosną więc niesamowicie. U mnie nie do końca, bo nawozów nie używam, a paliwa – znacznie mniej. Pewnym problemem jest wyższa pracochłonność, a więc i koszty pracy. 

Wspomniał pan o emisyjności pańskiego gospodarstwa. Wiadomo, o jakim bilansie ujemnym mówimy?

Jesteśmy na etapie badań. Z ramienia Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Agroleśnictwa uczestniczę w ogólnoeuropejskim projekcie AGROMIX, który pilotuje uniwersytet w Coventry. Bierze w nim udział 28 jednostek z całej Europy, a moje gospodarstwo jest jednym z 12 studium przypadku. W celu zbadania emisyjności współpracuję także z dr. hab. Jackiem Walczakiem – naukowcem z IZOO PIB w Balicach, który opracował pierwszy polski kalkulator węglowy. Nie ma jednak możliwości, by w moim przypadku bilans był dodatni. Na 200 hektarach użytków rolnych utrzymuję ok. 120 krów, nie karmię ich paszą z soi czy kukurydzy, mam bardzo dużo drzew, a 100% użytków rolnych to użytki zielone. W kontekście emisji gazów cieplarnianych pytanie nie brzmi więc, czy bilans jest ujemny, tylko na jak dużym minusie jestem.

Rozmawiał Szymon Bujalski

Marcin Wójcik – właściciel Ekologicznego Gospodarstwa Rolnego “Oikos”, specjalista w  dziedzinie rolnictwa regeneratywnego, agroleśnictwa i holistycznych systemów wypasu zwierząt, współpracuje z Instytutem Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa PIB w Puławach, Instytutem Zootechniki PIB w Balicach, bierze też udział w ogólnoeuropejskim projekcie badawczym AGROMIX.

Fajnie, że tu jesteś. Mamy nadzieję, że nasz artykuł pomógł Ci poszerzyć lub ugruntować wiedzę.

Nie wiem, czy wiesz, ale naukaoklimacie.pl to projekt non-profit. Tworzymy go my, czyli ludzie, którzy chcą dzielić się wiedzą i pomagać w zrozumieniu zmian klimatu. Taki projekt to dla nas duża radość i satysfakcja. Ale też regularne koszty. Jeśli chcesz pomóc w utrzymaniu i rozwoju strony, przekaż nam darowiznę w dowolnej wysokości